#JzVNL

Od zawsze bardzo lubiłam zwierzęta. Wszystkie, zaczynając od psów, a kończąc gdzieś na ślimakach. Pewnego późnoletniego dnia wybrałam się z tatą i dziadkami do rodziny na wsi. Był to mój pierwszy raz w życiu tam, więc wszystkiego byłam ciekawa, no i jednocześnie czułam się jak w raju, bo wszędzie hasały jakieś zwierzaki, jak to w zagrodzie. Po gonieniu gęsi, zwiedzeniu chlewika (ale tylko z drzwi, bo zapach za bardzo mnie odrzucał, by wejść do środka) i siedzeniu w traktorze, zajmująca się mną dotąd rodzinka zaczęła nadawać, jak to po długim czasie niewidzenia się, a nowo poznane kuzynki nie były zbyt chętne do zabawy ze mną. Ogarnęła mnie dziecięca jeszcze nuda, więc zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam pasące się na polu nasze polskie łaciate. Ucieszona, spytałam ciocię, czy mogę iść pogłaskać krówki. Zgodziła się przelotnie, zagadana. Poszłam więc przez pole, prosto do kilku muciek i radośnie do nich mówiąc, głaskałam każdą po kolei, co im się całkiem podobało. Gdy już się nagłaskałam, wróciłam do domu zadowolona. Ku mojemu zdziwieniu, każdy członek rodziny miał minę, jakbym co najmniej była cała utytłana w błocie. Zapytałam więc, czy coś nie tak...
Okazało się, że dwie „krówki” były w istocie dwoma bykami, a ciocia myślała, że chodzi mi o pole kawałek dalej, gdzie pasły się mućki. Przez cały czas, gdy ja trajkotałam sobie wesoło, oni zamarli i zwyczajnie stali w przejęciu, bo bali się, że jak coś zrobią, to byki się przestraszą i mnie zaatakują. Potem nasłuchałam się, że przecież byki nie mają wymion i są rogate, jak ja mogłam o tym nie pomyśleć, no ale cóż — wiedziałam to, ale w tamtej chwili zwyczajnie nie przyszło mi do głowy. Stało się i tyle, byki były bardzo przyjazne, a co się wszyscy strachu najedli, to ich. :D
Dodaj anonimowe wyznanie