#ItAsr

Narzeczony jest 10 lat starszy, związek powstał z romansu i przeszliśmy już niejedną burzę. Mimo kruchych fundamentów zawsze czułam, że to jest ten jedyny, nie żałowałam ani przez minutę tej decyzji. Była wspólna praca, mocne, rodzinne przejścia, uzależnienie od alkoholu – najpierw jego, potem także moje, próby wyjścia z nałogu, aż w końcu do burzliwego zakończenia wspólnej pracy. Nie byliśmy w stanie dogadać się na żadnym froncie – ani zawodowym, ani prywatnym.
Ja szorująca po psychicznym dnie w załamaniu i nałogu i narzeczony, który postanowił podjąć decyzję o ratowaniu związku, który przy dalszej wspólnej pracy mógłby się tylko szybciej rozpaść. Pokazał, że zależy mu na naszej relacji. Tylko że to nie przez pracę przestaliśmy się dogadywać. I tu wracamy do samego początku.

Mój poprzedni związek zakończył się zero-jedynkowo, z hukiem. Narzeczony kończył swoją poprzednią relację stopniowo… (mówił, że to nie związek, nie było między nimi chemii i bardziej traktowali się jak rodzeństwo). Kontakt miał ucichać, potem powodem kontaktu był wspólny biznes, który mieli. Tylko że kiedy byłam przy tych rozmowach, biznesowe trwały trzy minuty, a prywatne dużo dłużej... Próbowałam zaakceptować tę relację, telefony o siódmej rano, kiedy jechaliśmy do pracy, ale przeszkadzało mi to i powiedziałam, że dłużej nie mogę tego akceptować i chciałabym, żeby tamta relacja została zupełnie zamknięta. Zgodził się.

Około dwóch lat temu wzięłam jego telefon, kiedy był pijany, i świat mi się zawalił. Wyznawanie miłości, tęsknoty, dzwonienie potajemnie. Po ok. pół roku to samo… Tłumaczenie, że kochają się jak rodzeństwo, a ja tego nie rozumiem, że nie każda relacja to seks i zdrada. Moje argumenty, że źle się z tym czuję, że jest mi przykro – to dla niego brak argumentów. Ostatnio powiedział wprost „Nie rozmawiam z nią teraz, ale może być, że będę, bo będę kiedyś tęsknił za tą relacją”. Tłumaczy mi, że powinnam zrozumieć, że to przyjaźń, że on na pewno wiedziałby, kiedy postawić granice, gdyby ta zechciała czegoś więcej, że może ją zaprosić do nas do domu, bo jest naprawdę porządku. A ja? Ja ilu kolegów mogłabym zaprosić do domu?

No i mamy dziś: mój trener, który ma nieprzychylną opinię w mieście. Lubię z nim ćwiczyć. Mamy to ustalone jasno i nie przekracza granic, nie mam z nim prywatnego kontaktu. Kiedyś w domu powiedziałam, że nie będę z nim ćwiczyć, bo chce mnie przelecieć – mój błąd, chciałam tylko wzbudzić zazdrość. I teraz narzeczony naskakuje na mnie, jak ja mogę nie stawiać granic, jak mogę znowu iść do kogoś, kto chciał mnie wyrwać. Ale w kontaktach ze swoją byłą nie widzi problemu.

Co ja robię nie tak?!
anonimowe6692 Odpowiedz

Tu jest tyle czerwonych flag, że całe to wyznanie się świeci. Po obu stronach

Dragomir Odpowiedz

Dziwny ten narzeczony. To się nazywają podwójne standardy. Różnica jest jednak zasadnicza - Ty trenerowi nigdy nie wyznawała uczuć i nie piszecie, że za sobą tęsknicie, a także nie było między wami nic poza treningiem - chyba, tak zgaduję. A on ze swoją byłą utrzymuje kontakt, jakieś wyznania, tęsknoty i nawet deklaracje, że kiedyś może za nią zatęsknić. Ustalcie sobie jedno i tego się trzymajcie, z ultimatum że jeśli coś odwali, to będzie koniec.

O tym, że nie interesuje go za bardzo Twoje bezpieczeństwo emocjonalne już nie chce mi się wspominać. A powinno go interesować, bo to jedna z podstawowych rzeczy w związku monogamicznym - być tym jedynym/tą jedyną.

RykSilnika Odpowiedz

Straszliwe to pokręcone.

karolyfel Odpowiedz

"Co ja robię nie tak?!"
Odpowiadam: jesteś głupia i naiwna.

Beztraumy Odpowiedz

Co robisz nie tak? Nadal jesteś z tym manipulantem.
Niestety zamydlił ci oczy obiecankami, ty chcesz mu za wszelką cenę wierzyć. Nie warto.

Trzypion Odpowiedz

Jak to co? Ciągle jesteś z tym dupkiem :)

Styrton Odpowiedz

Wszystko

Dodaj anonimowe wyznanie