#GPsb6
Pamiętam jedną z takich kar upokarzających. Połowa lat 80. Odwiedziła nas rodzina, aby obserwować i ewentualnie adoptować. To był istny hype dla dzieci. Dom z jak najlepszej strony — porządnie posprzątany, najlepsze ubrania, wyjątkowo dobre jedzenie, żeby pachniało, kałuże polikwidowane, na ile się dało, bo była deszczowa jesień. Wszyscy nosiliśmy kalosze. Na tę porę roku nasze najlepsze obuwie. Goście patrzą na nas podczas jedzenia. Wszyscy są bardzo grzeczni. Ja miałem karę. Musiałem stanąć, wyciągnąć nogawki z kaloszy, a wychowawczyni napełniła moje kalosze już nie gorącą zupą. Moje miejsce było niedaleko gości, w gumowcach mi chlupało. Wstydziłem się. Taka kara zdarzyła się po raz pierwszy. Nie wiedziałem, co robić, i ze wstydu nie chciałem jeść. Poza tym i tak nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Czegoś takiego u nas nigdy nie było. Wychowawczyni zabrała mi talerz, kazała zdjąć kalosze i zjeść zupę łyżką przy gościach prosto z buta. Później bardzo, bardzo gorzko płakałem, a kilku chłopaków się ze mnie śmiało. To upokorzenie było straszne.
Gdy trafiłem do domu dziecka, byłem najmłodszy. Większość innych dzieci z tego korzystała. Często zrzucali winę na mnie, nierzadko bili mnie okrutnie, gdy wcześniej dostali lanie od wychowawcy. Były też dzieci, które czasem mogły mi pomóc, ale prawie zawsze byłem sam i musiałem wszystko znosić z pokorą. Byłem typowym chłopcem do bicia. Później, z zemsty, podczas dyżuru w kuchni, dodawałem do garnka, z którego jedli niektórzy chłopcy, środek do udrażniania rur lub inne substancje/trucizny, które tam były. Czasem trafiało to też inne dzieci, które jadły z tego garnka. Dziś jest mi bardzo przykro. Nikt nie umarł, ale czasem połowa domu miała problemy z bólem brzucha itp. Zawsze podejrzewałem, że to moja wina. Nie wiem, ile szkody tym dzieciom narobiłem i czy miały potem problemy zdrowotne. Muszę płakać, gdy to piszę. Chciałbym to tak bardzo cofnąć, bo łamie mi to serce. Dziś patrzę na to z dystansu i wiem, że dzieci tylko odtwarzały to, czego same doświadczyły, a później ja też. Jak mogę to naprawić? To dręczy mnie dzisiaj i zajmuje cały czas. :(
Ale "prolajfów" i tak zawsze będzie bardziej obchodzić zarodek. Biedne, niechciane, torturowane, prawdziwe, żywe dzieci nie są tak atrakcyjne politycznie.
W latach osiemdziesiątych aborcja w Polsce była dopuszczalna, m.in. gdy zachodziły ,,wskazania społeczne".
W latach osiemdziesiątych szło się do "Medicusa" z większą sumą w porfelu i było w ten sam dzień po sprawie.
Nikt się nie przejmował jakimikolwiek wskazaniami.
Rozumiem Twoje intencje z tymi "pro-life'ami", ale do mojego przypadku to nie pasuje. Gdy mama była w ciąży, wszystko było okay. Mama podobno pracowała w sklepie, tata był strażakiem. No problems. Po porodzie jednak były komplikacje u mamy, skończyło się na stałej śpiączce. Tata opiekował się mną w miarę jak mógł, również za pomocą przedszkola i sąsiadów itd. Nie było aż tak źle. Niestety, z biegiem czasu coraz więcej pił, ale ja tego wtedy tak źle nie odczuwałem. Pewnego ranka przyszła policja i aresztowała go, bo podpalił kilka budynków. Podobno nikomu nic się nie stało, ale powstały podobno potężne koszty jak na tamte czasy. Gdy sąsiedzi się o tym dowiedzieli, to nie chcieli ze mną nagle mieć nic wspólnego - a więc do domu dziecka i po sprawie. A tam zaczął się prawdziwy horror mojego życia.
Innymi słowy, przerwanie ciąży nie wchodziło wtedy w rachubę. U mnie dopiero potem się wszystko poplątało w życiu.
Absolutnie nie chodziło mi o to, że powinni byli cię usunąć... To co mówię, to że jakby tych ludzi naprawdę obchodziło "życie" to by pomagali i walczyli o takie dzieci jak ty, a nie o zarodki.
Bo to nie jest wina osób pro-life, tylko rodziców dzieci z domu dziecka, lub sytuacji jaka ich spotkała. Osoby pro-life nigdy nie poparli jakiegokolwiek znęcania się nad dziećmi.
BanonC nie prawda. Popierając nakaz rodzenia ciężko chorych dzieci, które urodzą się po to żeby umrzeć w cierpieniu, albo żyć w cierpieniu jest znecaniem się nad tym dzieckiem i jego rodziną.
Karlitoska, człowiek nie ma prawa dokonać zamachu na życie jakiegokolwiek człowieka
@BanonC Ja też nie jestem zwolennikiem przerywania ciąży. Ale jest oczywiście pytanie, od kiedy zaczyna się życie ludzkie. A zbędny ból dziecka, ale również matki powinien mieć uwzględnienie w takich rozważaniach. Co do mojej osoby, to gdyby dało się cofnąć czas i była wiedza, jak się to dla mojej mamy i dla mnie skończyło, to ja szczerze mówiąc nie miałbym żalu do mamy o przerwanie mojej ciąży.
Ale tak jak mówię, priorytetem powinno być danie takich warunków bytu, aby tych przerwań było jak najmniej, albo w ogóle ich nie musiało być.
No, nie wiem, jak ty uważasz, ale według mnie dziecko powinno mieć możliwość rysować i malować. Tym bardziej, że akurat to jest bardzo dobrą metodą, aby poniewierany dzieciak w ten sposób mógł wyrazić swoje uczucia, wrażenia, marzenia i tak dalej. Co jak co, ale dla dzieci jest to bardzo ważne, żeby miały właśnie taki minimalny standard do zabaw czy nauki.
Według twojego myślenia to można by dzieciom nawet zabrać poduszki, bo w sumie można też spać bez bielizny, bo można też chodzić od razu w sweterku i spodniach, albo nawet zamalować okno, żeby nie było widoku na zewnątrz, bo w końcu jest żarówka i światło w pomieszczeniu i dlatego jest światło dzienne niepotrzebne.
Ok. Rozumiem twoj punkt widzenia.
Nie wiem czy kpisz czy co ale wg mego myślenia jest na odwrót. Uważam że pisanie nawet kredek i piórników brakowało (a na koniec nazywanie ich najpotrzebniejszymi rzeczami) jest śmieszne gdy wcześniej piszesz o braku ważnejszych rzeczy np. o braku czystej pościeli.
Pewnie jestem szaleńcem bo uważam że lepszy brak poduszki niż brudna poduszka ale gdybyś napisał że nawet brakowało poduszki nic bym o tym nie napisał choć sam już nie jestem pewien czy uważam kredkę czy poduszkę za ważniejszą choć przed momentem byłem pewny że poduszkę więc proszę cię nie pisz coraz głupszych rzeczy bo możesz uzyskać efekt odwrotny od zamierzonego.
Co do tego czy dziecko powinno móc malować to wiele rzeczy powinno się mieć możliwość robić co nie znaczy że ich robienie jest pierwszą potrzebą a co do tego czy dziecko powinno móc rysować to stwierdzam że dziecku do tego ołówek wystarczy i na pewno do rysowania i malowania piórnik nie jest potrzebny nikomu. Oczywiście piórnik jest bardzo przydatny dla dziecka w wieku szkolnym a nawet gdyby nie był to nic wam ani nikomu innemu nie powinni zabierać bo kradzież jest zła. Ja uważam że twą pierwszą potrzebą wtedy było jeść w higienicznych warunkach a nie z buta. W ogóle tego nie rozumiem. Tam byli jacyś sponsorzy darczyńczy czy co ośrodka i tak się patrzyli jak jesz z buta i nic. Jeśli chcieli pomóc to powinni przede wszystkim zareagować na tą jawną przemoc. Chcę żebyś zrozumiał potrzebę między rzeczami i potrzebami mniej i bardziej ważniejszymi choć może głosu nie powinienem zabierać bo nie jestem najlepszym człowiekiem do uczenia czegokolwiek i tak uważam że można a może nawet trzeba spać bez bielizny ale chodzić to już należy w bieliźnie. Ponadto uważam że światło dzienne jest ważniejsze od żarówkowego a że w nocy i tak się śpi więc szkoda że wtedy nie wpadłeś na pomysł wykręcenia żarówek i kupna za nie jedzenia (najpotrzebniejszego dla was skoro ponoć głodowaliście) dla wszystkich dzieci z placówki (nawet tych którzy się nad tobą znęcali).
Dobrze, że w moim tekście skupiłeś się na tym, co najważniejsze (ironia). Prawdopodobnie zdajesz sobie sprawę, że były to proste, głupie przykłady, które po prostu przyszły mi do głowy podczas pisania. Brakowało wszystkiego! A o piórniku wspomniałem tylko dlatego, bo to produkt, który normalnie kupujesz NOWY tylko raz do szkoły i możesz go używać przez lata. Ale nawet w przypadku tak prostych przedmiotów jak piórniki, prawie nigdy nie kupowano nowych pomimo tego, że pewnością nie byłoby trudno je zdobyć.
@zdystansowany
Ty po prostu nie rozumiesz, że dla dziecka to są podstawowe rzeczy. Co innego, gdyby autor narzekał, że nie miał kredek, chociaż chodził najedzony i ciepło ubrany. Ale on nie miał nic i te kredki, które mogłyby stanowić odskocznię od tragicznej sytuacji (głównie mam na myśli brak rodziny i wsparcia), to był gwóźdź do trumny dla jego dzieciństwa. Autor jest już dorosły, ale pisze o tym, co czuł jako dziecko, rozumiesz już?
@zdystansowany, zgadzam się z tobą, że to nie są najpotrzebniejsze rzeczy. Ja aż do pierwszych lat studiów rysowałam tylko ołówkiem, bo nie miałam pieniędzy na farby (a plakatówki przy profesjonalnym rysowaniu nie wystarcza). Ołówkiem dużo da się zrobić ☺️
Ale zauważyłam, że dzieci, które wyrosły w patologicznych warunkach często mieszają właśnie jakieś dramatyczne rzeczy z takimi wydawałoby się standardowymi. Wiesz, ktoś tu opisywał np, że matka go biła kijem do krwi, a zaraz potem, że nie miał też kieszonkowego. Wydaje mi się, ze to wynika z tego, że żyjąc w tak patologicznych warunkach sam już nie wiesz co jest normalne, co jest standardem, nawet w dorosłym życiu. I taki chłopiec widząc, że wszyscy piórniki mają mógł uznać to za standard, a np nie zauważyć, że nosi za małe ubrania.
Autorze, bardzo mi przykro że przez to przeszedłeś. To nigdy nie powinno mieć miejsca. Nigdy.
Obiektywnie, to co robiłeś mogło wiele osób kosztować zdrowie i życie. Sam to doskonale wiesz, bo tak cię to katuje do tej pory. ALE, byłeś dzieckiem, przez lata katowanym psychicznie i fizycznie. To, co dla nas tu komentujących, jest nie do pomyślenia, dla ciebie było codziennością i normą. Byłeś bezbronny, nie miałeś jak się bronić i wybrałeś taką metodę... Złą, tak. Ale mogę się założyć, że po prostu nie widziałeś innego sposobu jak choć minimalnie odmienić swoje życie. Wszelkie osoby dorosłe jakie miałeś dookoła cię totalnie zawiodły.
Nie naprawisz tego, co wtedy zrobiłeś, ale może spróbuj odkupić swoje winy? Może pojedź do jakiegoś domu dziecka, miejskiego domu kultury, szpitala dziecięcego, pomóż z jakimś remontem, jakiś zajęciach wyrównawczych, czymkolwiek. Pomyśl, co dobrego możesz zrobić dla jakiś dzieci, które mają w zyciu gorzej teraz, jak im pomóc. Nie zmieni to przeszłości, ale pomoże i tobie i tym teraźniejszym dzieciom.
Niestety jestem zbyt rozchorowany, żeby wielce coś pomóc, a finansowo nigdy nie dałbym rady cokolwiek zdziałać. Nigdy, naprawdę nigdy nie mogłem sobie ułożyć życia i cokolwiek w życiu wybudować. Nie ufałem i chyba do dzisiaj nie ufam nikomu. Nie mam prawie nic, nigdy nie udało mi się z kimkolwiek rozwinąć jakichkolwiek normalnych relacji na dłuższą metę i jestem rozchorowany tak, że już chyba nic nie wskóram. O jakimś fizycznym zaangażowaniu niestety też nie ma mowy. :(
Dziecko broniło siebie, jak umiało. I tu wcale nie chodziło o zemstę. Chodziło o zachowanie resztek godności. Poczucia sprawczości, decyzyjności, kontroli nad otaczającym światem.
Bite, poniżane, głodne dzieci, traktowane jak przedmioty, przestawiane z kąta w kąt, zastraszane każdego dnia, mają do wyboru: albo totalnie się w sobie zamknąć, odciąć umysł od realnego świata, przestać reagować na cokolwiek stając się zaszczutą ofiarą, albo WALCZYĆ O SIEBIE.
Ty, Autorze, wybrałeś walkę. I wiesz co? PODZIĘKUJ SOBIE ZA TO. Podziękuj sobie, że walczyłeś o to, by zachować zdrowie psychiczne, by czuć choć minimum kontroli nad sobą samym i tymi, którzy Cię krzywdzą. Zrozum to, bo to bardzo ważne. Twoim zachowaniem nie kierowała potrzeba zemsty, nawet jeśli tak wtedy myślałeś. Ty walczyłeś o siebie. Tak jak umiałeś, tak jak dziecięcy umysł potrafił.
I zrozum, że inne walczące o siebie dzieci zachowują się podobnie. Gdy nie mogą walczyć otwarcie, walczą podstępem. Podtruwają jedzenie, plują do niego, sikają na ręczniki, chowają rzeczy swoich oprawców... Skoro nie mogą stanąć do otwartej walki, walczą tak, jak mogą. Bo dla psychiki dziecka jest to prawdziwa walka o przetrwanie.
Dlatego raz jeszcze powtórzę: postaw przed sobą w wyobraźni tego małego chłopczyka i podziękuj mu za jego odwagę i wolę życia. Powiedz mu, że jest dzielny, odważny i że jesteś z niego dumny. Możesz z nim rozmawiać, przytulać go, pytać, czego potrzebuje. To Twoje wewnętrzne dziecko, ono wycierpiało już wystarczająco. I ma tylko Ciebie, tylko Ty możesz się nim zaopiekować.
A gdy to zrobisz, tyle razy ile trzeba, raz, dziesięć, pięćdziesiąt, dojdziesz do etapu, że dziecko w Twojej wyobraźni będzie spokojne i odprężone. A wtedy zapytaj go, czy jeszcze czuje się winne. Może się okazać, że zamiast winy czuje już tylko żal, że było zmuszone krzywdzić inne dzieci. I wówczas powiedz mu, że czas zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy. Zapytaj, jaki ma pomysł na to, i pozwól mu się poprowadzić. Ono wie.
Dzięki. Dzięki wam wszystkim. To daje mi naprawdę otuchy. Dzięki Czaroit, dzięki BanonC, dzięki Tylkopoco. :) łzy mi do oczu lecą.
Dodam jeszcze, bo mi wciąż płyną słowa, a znaków nie starczyło. :)
Zadośćuczynienie może iść z dwóch różnych intencji. Pierwsza to poczucia winy, bo gryzie nas sumienie i chcemy sami siebie uspokoić. I wówczas takie zadośćuczynienie to nic innego, jak robienie dobrze SOBIE. Ono wynika tak naprawdę z egoistycznych pobudek.
Ale jest też inny rodzaj zadośćuczynienia. Takie, o którym napisałam powyżej. Gdy wyrzutów sumienia już nie ma, bo człowiek głęboko zrozumiał siebie oraz przyczyny swojego zachowania. Bo uznał i zaakceptował siebie w pełni. Bo przyjął do serca siebie takim, jakim był, i to, co uczynił. I wówczas wyrzuty znikają, znika wina.
Ale często pozostaje smutek. I wtenczas też chce się zadośćuczynić. Ale nie dla siebie. Nie z egoizmu. Nie po to, by sobie zrobić dobrze. Ale dlatego, że chce się coś z siebie dać, z MIŁOŚCI. Bo tutaj wina zamieniła się w miłość. A miłość ma to do siebie, że zawsze chce się sobą dzielić, zawsze chce obdarowywać.
I takie zadośćuczynienie wnosi radość do życia. I przybiera najróżniejsze formy. To może być zakup ubrań dla dzieci z domu dziecka, albo odwiedzanie kogoś w hospicjum, albo zaopiekowanie się chorym zwierzęciem, albo posadzenie drzewek na jakimś ugorze, albo zrobienie karmników dla ptaków...
Cokolwiek to jest, takie zadośćuczynienie zasiewa miłość i piękno w świecie.
Ale tak się może stać dopiero wtedy, gdy człowiek nie ma już w sobie winy, bo zrozumiał i przyjął samego siebie w pełni.
Czego z całego serca Ci, Autorze, życzę. :)
lepszezycie
I dobrze, że łzy lecą. Bo to nie dorosły Ty płaczesz. To płacze tamten mały, samotny, skrzywdzony chłopiec. Pozwól mu na to. Bez osądzania. Niech płacze. Tyle, ile potrzebuje.
Wyobraź go sobie i mów do niego. Możesz w wyobraźni wziąć go na kolana, przytulać, koić. Mów mu jak bardzo go kochasz, potrzebujesz, jak bardzo jest dla Ciebie ważny. Jak nikt inny na świecie. Mów mu, że jesteś przy nim. Że rozumiesz i czujesz jego ból. Że znasz jego uczucia. I że nigdy, przenigdy go nie opuścisz. Nie ważne, co zrobi czy zrobił. Ty ZAWSZE będziesz przy nim. Zawsze. I zawsze będzie mógł na Ciebie liczyć. Zawsze będzie mógł do Ciebie przyjść po pomoc, radę, wsparcie, przytulenia. Albo po prostu po Twoją obecność.
Bo Ty jesteś dorosły, silny, Ty już umiesz radzić sobie z rzeczami, które dziecko przerastały. Ty umiesz je OBRONIĆ. I będziesz go bronił. Zawsze. Za wszelką cenę. Bo go kochasz. Bo jest DOBRYM, KOCHANYM CHŁOPCEM.
Rób to, Autorze, rób jak najczęściej. I uwierz mi, to działa. Naprawdę działa cuda. Wiem, bo ja robiłam i nadal robię to samo dla mojego wewnętrznego dziecka. I nauczyłam tego wielu ludzi.
To najpiękniejsza terapia dla serca, jaką znam. :)
Mnie przeraża brak reakcji gości na potraktowanie ciebie To nie wróżyło, że byliby dobymi rodzicami dla adoptowanego dziecka.
Nie wiem, czy potem jakaś reakcja była. Możliwe, że rozmawiali z wychowawczynią. Ja tego nie wiem. Jak już dorosłem, to myślałem, że ona może ekstra to zrobiła, żeby u tych ludzi wzbudzić silniejsze uczucia litości i współczucia, tak aby mnie adoptowali. Ja byłem dla innych dzieciaków chłopcem do bicia i to robiło wychowawcą problemy. Możliwe, że chcieli się mnie pozbyć. Ja nie wiem. Możliwe też, że chciała się po prostu poznęcać. Do niej by to w sumie miarę pasowało, że chciała się poznęcać.
Powiem Ci, że ważne, że zrozumiałeś swój błąd i tego żałujesz. Już pewnie nie uda Ci się konkretnie tym osobom zadośćuczynić, no chyba, że masz do nich kontakt, jeśli nie, to możesz wspierać aktualne domy dziecka, czy finansowo, czy przez wolontariat i.t.p
Chore...
Ocet...
Jak to masz na myśli?
Chore, bo twoja odpowiedź wg mnie była nieadekwatna. Środki do udrażniania rur? Przecież ktoś mógł umrzeć, ostre zatrucie, perforacje jelit itd. wystarczyłoby dolać środek na przeczyszczenie, jakiś laxigen. Słyszałam że ludzie i ocet dolewali do płynów. Nic mnie nie zdziwi.
Ja miałem wtedy może max. 9 lat, i gdy po prostu miałem dyżur w kuchni i okazję - wtedy dolewałem niewielkie ilości, żeby smak był jeszcze okay. I przeważnie nic nie było. Mój dyżur kuchni chyba raz na 3 tyg. Mnie to do dzisiaj totalnie boli, co narobiłem, chociaż nikogo nie zatrułem. Nie wiem, jakie długotrwałe skutki tego mogły być.
Miały być bóle brzucha tylko dla parę chłopaków,tak starałem się mieszać.Po pewnym czasie (może rok) przestałem ztym, bo było przeważnie bez skutku, a jedli też niewinni.
Nas traktowano,jak ludzkie śmiecie.Głodowaliśmy,brakowało papieru toaletowego, mydła,proszku do prania.Poszarpane ubrania, roznoszone buty, przeleżane materace,brudna pościel.Nawet kredek albo piórników brakowało, po części stare, zeszyty,bez połowy kartek -od dzieci wychowawców. Wszystko nowo zakupowane do domu dziecka, lądowało u wychowawców, ich rodzin, znajomych, sąsiadów itd.A my o tym wiedzieliśmy, że nas okradają z takich nawet najbardziej podstawowych rzeczy i jedzenia. Czuliśmy się niesamowicie oszukani, okradzeni, poniżeni.
Do tego konflikty wśród dzieci,4-5 prób samobójstw/rok. Ty sobie to wyobrażasz? Cały czas chodzisz w strachu przed tymi zbirami, którzy cię biją i grożą, że ci kiedyś gardło poderżną, jak tego czy owego im nie dasz (przeważnie część swojego jedzenia).
A takich normalny środków/lekarstw tam nie było żeby podłożyć.
Od kiedy to ocet jest trujący? To przecież produkt spożywczy. Od kiedy kredki i piórnik to produkt pierwszej potrzeby?
@KukySeVraci Przygotuj danie z octem w przepisie ale ocet zastąp środkiem do udrażniania rur.
@KukySeVraci
Bogu dzięki, dzieci zawsze racjonalnie i po długim namyśle dobierają adekwatne środki zrewanżowania się oprawcom z uwzględnieniem wszelkich możliwych konsekwencji, zwłaszcza tych długoterminowych...
A nie, czekaj. Tego często nawet dorośli nie robią.
Duuuuh...
Błędy się naprawią, jeśli juz się coś wydarzyło to teraz możesz wynieść z nich lekcje. Zastanów się co to mówi o Tobie samym, czego Ty teraz potrzebujesz.
Możesz teraz wspierać na różne sposoby dzieci z domów dziecka lub ubogich domów, pomóc odrabiać lekcje, zająć sportem czy innymi zajęciami. Pomyśl co mógłbyś dać światu,mając za sobą takie a nie inne doświadczenie.
Przekuj swój smutek i wstyd w działanie. Zrób coś, co uczyni ten świat milszym i piękniejszym choćby dla jednej osoby i choćby na chwilę
Nie wierzę ci. To stek bzdur. Talent pisarski też wątpliwy.
Również mam wspomnienia z lat 80. W bidulu nigdy nie jest słodko, każdy to wie. Natomiast stan budynku, wyżywienie i 100 innych spraw podlegały kontrolom. Jedzenia nie brakowało chociaż nie było to menu z Sheratona. Przychodziły też dary z zagranicy. Żywność i ciuchy. Można było czasem załapać się na jakieś nowe adidasy nawet. A jak zorganizowali zabawy i konkursy z okazji Dnia Dziecka z nagrodami typu kredki czy nowe przybory szkolne to jakoś nikomu nie chciało się rywalizować. Także ten...
To jakim cudem co kilka lat jest afera o jakiś sierociniec, który nie spełniał norm, bo kasa szła do kieszeni różnych osób, a nie na dzieci? Normy normami, ale ludzie zawsze znajdą sposób na to, żeby dorobić się kosztem biedniejszych od nich.
Czy mówiłem, że wszędzie tak podle? Dużo zależało od zaangażowania wychowawców i kontrolerów. Zapewne, jeżeli mieliście większość spoko wychowawców, to aż tak źle u was nie było. Szczerze mówiąc, ja ci aż zazdroszczę, chociaż wiem, że też fajnie nie mieliście. Co do kontroli, - tu gdzie pracuję (branża budowlana), też są częste kontrole, (praca na czarno, BHP itd.). Wiesz, jak to funkcjonuje? Wszyscy przypuszczamy, że nasz szef daje kilku osobom z urzędu po prostu w łapę, żeby mniej więcej wiedzieć, o kontrolach. Pracuję tu od bardzo wielu lat i do tej pory nasza firma jeszcze nigdy nie była na poważnie kontrolowana. Same pokazówki! A pracuje tu z 20 osób na czarno.
W bidulu też zapewne były kontrole, ale ja nigdy ich nie widziałem. Zapewne zawsze wtedy byłem w szkole, i myśle że w domu była może 1/5 albo 1/6 dzieci podczas kontroli. Nie dziwiłbym się, jeżeli kontrolerzy z bidula wychodziliby z kawą albo czekoladą. Wtedy była w Polsce okropna nędza. Wiem, jak kontrole wyglądają dzisiaj, gdzie niczego nie brakuje i teoretycznie każdy może się zaopatrzyć bez problemów. Jeżeli dzisiaj kontrole są tak manipulowane, to co dopiero w czasach nędzy, bez wolnych mediów, bez internetu i bez możliwości nagłośnienia.
Oni z nami mogli robić, co chcieli, jeżeli nie miało się nikogo poza domem dziecka, kto się tobą interesował.