#ECE38
Od dziecka moja matka MUSIAŁA mieć wroga, dosłownie musiała... Najpierw to był „wujek”, którego potrafiła napaść w barze, gdy był z tatą na jednym piwie (zostawiała mnie samą z bratem w domu i leciała robić burdę...). Raz wróciła w towarzystwie policji, bo podobno rozbiła szybę krzesłem w barze... Więc było dość „kolorowo”. Po „wujku”, który nieco się odsunął od naszej rodziny, przyszła kolej na ojca... Ciągłe awantury, które gasiłam wymuszanym płaczem (do dziś umiem płakać na zawołanie). Z wiekiem rodzice przestali zwracać uwagę, a i nieraz w ruch szły pięści... Potem był rozwód i mimo moich gróźb w sądzie, że wolę ojca alkoholika niż psychiczną matkę, trafiłam pod jej pieczę. Jako 14-letnie dziecko płakałam i groziłam, że ucieknę z domu albo sobie coś zrobi, jeśli mnie dadzą pod opiekę matki. Nie posłuchali.
A co przeżyłam ja? Barykadowanie się w domu o trzeciej w nocy i dzwonienie na policję, bo matka mnie atakuje. Zakaz korzystania z toalety, jedynie na basenie. Innym razem, kiedy ojciec nocował, to matka o drugiej w nocy mnie zaatakowała za MYCIE RĄK!! I rzuciła na lustro, które pękło, a potem zaczęła tłuc mopem. Ojciec wpadł i mopa złamał na pół, do tego brat musiał ich rozdzielać...
Takich sytuacji było mnóstwo. A czemu o tym piszę? Ponieważ moja matka to pielęgniarka na psychiatrii od 30 lat. Więc jeśli uważacie, że wszelkiej maści psycholodzy, psychiatrzy czy pielęgniarki na psychiatrii nie mają problemów ze swoją psychiką, to się mylicie, i to brutalnie... Mają zniszczoną psychikę równie mocno, co ich pacjenci, a cierpią na tym ich bliscy...
Myślę, że zależy którzy. Są tacy co dawno temu przeszli swoje traumy, dzięki czemu potrafią lepiej zrozumieć co przechodzi pacjent. Choć co do Twojej matki, wygląda na to, że wypuścili ją z oddziału, tylko dlatego, że potrafiła ukraść kitel.