#DbEZP
Jeden z kolegów postawił jednak na oryginalność i zamiast przynosić na balangę wódę, postanowił podarować solenizantowi porcyjkę przedniej jakości marihuany. A żeby było śmiesznie, woreczek z suszem umieścił wewnątrz jajeczka z niespodzianką. Zadbał o to, aby nie było znać, że łakoć był otwierany. Prezent został wręczony i wylądował gdzieś w kącie. Szybko o nim zapomnieliśmy i rzuciliśmy się w wir imprezowych ekscesów.
Następnego dnia pan domu obudził się ze straszliwym kacem. Zebrał się więc do kupy i podjął decyzję o wyprawie do osiedlowego sklepu pani Jadzi. W przedpokoju znalazł jajeczko z niespodzianką. Obejrzał je dokładnie i uznał, że nic mu po takim podarunku – słodyczy przecież nie je, a zabawkami przestał się bawić gdzieś na etapie berka. Wziął więc jajo i postanowił zrobić coś dobrego. Jak sam potem mówił „Jakiś dzieciak będzie szczęśliwy, a pani Jadzia sobie zarobi”. Położył swój prezent między innymi jajeczkami na półce sklepu, zrobił zakupy i wrócił do domu leczyć ból makówki.
Właściwie nikt by o sprawie nie pamiętał, gdyby nie awantura, która wybuchła dwa tygodnie później. Jakiś facet kupił dziecku jajko z niespodzianką, małolat spałaszował czekoladę, otworzył pomarańczową kapsułkę, a tam niespodzianka z prawdziwego zdarzenia – najlepsze zielsko w mieście, holenderski skun! Wezwana została policja, pani Jadzia trafiła na kilkanaście godzin do komisariatu, gdzie była przesłuchiwana, policja wpadła do sklepu otwierać konserwy z fasolką i sprawdzać, czy wewnątrz nie ma przypadkiem kolumbijskiej koki…
Temat podłapały brukowce, które przez tydzień wałkowały wątek przemytu narkotyków ukrytych w produktach firmy Kinder. Na szczęście sprawa rozeszła się po kościach, nie znaleziono żadnych innych trefnych jajeczek, pani Jadzia nie usłyszała zarzutów, a jedynym pozytywnym efektem całego zamieszania był nagły wzrost zainteresowania jajeczkami z niespodzianką w osiedlowym sklepiku. Przez dobry miesiąc łakocie te sprzedawały się niczym świeże bułeczki.
Niestety, żaden z małolatów pragnących wejść w posiadanie owocu zakazanego nie znalazł ukrytego w czekoladce zawiniątka z upragnionym suszem.
A solenizant był wkurzony. Na siebie. Nie dość, że narobił kłopotów pani Jadzi, to jeszcze pozbył się wyśmienitego prezentu. Pluł sobie w brodę, twierdząc, że kac zabrał mu połowę rozumu i kazał twierdzić, że wręczony mu przez przyjaciela prezent jest zwykłym, czekoladowym jajeczkiem z jakimś bublem w środku.
Tak taaaak, byłem tam i słyszałem jak mówili, że nikt nie wsadzi pani Jadzi. Dopiero teraz zrozumiałem co mieli na myśli.