Gdy byłam w młodszych klasach podstawówki (1-4, nie pamiętam, kiedy to było, bo minęło sporo czasu), przyniosłam pewnego dnia do szkoły piękny medalion – duży, przezroczysty, z fioletowym płynem w środku. Na przerwie stałam w holu i kręciłam tym medalionem, trzymając go za sznurek. Moja nauczycielka zabrała mi go – rozumiem, bo w tym holu było dużo innych dzieci i mogłam przez przypadek kogoś tym trafić i wyrządzić krzywdę. Pani powiedziała, że później odda to mojej mamie. Myślicie, że dotrzymała słowa? Mylicie się. Aktualnie jestem w drugiej klasie technikum, mieszkam od kilku lat w innym państwie, swojej własności nadal nie odzyskałam i wątpię, że kiedykolwiek odzyskam.
Dodaj anonimowe wyznanie
Trzeba było mamę wysłać po ten medalion. Nauczycielka pewnie miała tyle dzieci na głowie, że zapomniała, któremu to zabrała.
Nie wiem czego autorko się spodziewałaś - w większości tzw. nauczyciele to zwykłe miernoty, które w zasadzie nie powinny nawet łopaty obsługiwać, a co dopiero młodych ludzi kształcić.
Przez cały okres mojej edukacji, z wyłączeniem studiów, trafiłem na dosłownie 4-rech nauczycieli, którzy faktycznie zasługiwali na to miano i szacunek. Cała reszta to byli wypaleni, sfrustrowani ludzie, którym powinno zakazać się pracy z dziećmi i młodzieżą.