#BKwNF
Pamiętam moje pierwsze zwierzę - papużkę falistą. Opiekowałam się nią jak tylko mogłam najlepiej. Miałam ją niecały miesiąc, później przy odrabianiu zadania usłyszałam huk i zobaczyłam tylko jak mój ptaszek leży całkiem zesztywniały na dole klatki. To było dla mnie, wówczas dziesięciolatki, bardzo mocne przeżycie.
Później miałam psa, przeżył kilkanaście tygodni. Był to kilkuletni kundelek ze schroniska. Jako że w pobliżu mojego domu są duże pola, często na spacery wychodziłam właśnie tam. Pewnego dnia mój pies Alex postanowił rzucić się pod pędzący po polnej drodze samochód. Pomimo mojego wołania, biegu do niego i usilnych prób, by go złapać, ten wskoczył pod samochód w taki sposób, że było już po wszystkim.
Od tamtego czasu hodowałam jeszcze kilka gryzoni (szczury, myszki, króliki), one też pomimo dobrej opieki umierały w niewyjaśnionych okolicznościach, po prostu się kładąc i już nie wstając. Weterynarze bezradnie rozkładali ręce. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie chcę mieć już więcej zwierząt.
No i czas mijał, ja poznałam chłopaka, oświadczył mi się i udało się nam zamieszkać razem. Nasi poprzedni lokatorzy mieli małe dzieci i psa, przeprowadzając się postanowili zostawić nam zwierzę, jako że ciężko jest się im zajmować pupilem. Piesek nie był stary ani schorowany. Taki rasowy, malutki york. Zajmowałam się nim najlepiej jak mogłam, dawni właściciele też go odwiedzali, by nie czuł porzucenia i stopniowo się oswajał z nowa sytuacją. Spacery tylko na smyczy, specjalne jedzenie, dużo czułości, świeża woda kilka razy dziennie i inne. Możliwe, że próbowałam też sobie udowodnić, że to zwierzątko będzie żyło jak najdłużej.
Tydzień temu umarł. Byłam sama w domu, jadłam śniadanie. York wstał, podszedł do moich nóg i zaczął się wić wokół skomląc. Kilka sekund później już nie żył i szybko wezwany weterynarz tylko to potwierdził, nie podając jednoznacznej przyczyny.
Czułam się strasznie podle, choć nikt z mojego otoczenia mnie nie obwiniał. W końcu zdarza się. Najgorsze jednak było dopiero przede mną.
Rodzice mojego narzeczonego wyjechali na dwa tygodnie na wczasy. Postanowili zostawić nam pod opieką swojego kota, którego mój narzeczony kochał nad życie. Zwierzak był młody i bardzo uroczy. Mogliśmy patrzeć godzinami, jak bawi się zabawkami albo zwyczajnie drapie drapak. Dokładnie tydzień po wyjeździe właścicieli wieczorem kotek położył się wcześniej. Rano już nie żył.
To dopiero pierwszy miesiąc po naszej przeprowadzce, a ja czuję się jakbym niosła ze sobą tylko śmierć niewinnych zwierzątek.
Skąd przekonanie, że te zwierzątka były niewinne?
Może były to kamuflujące się, krwożercze bestie.
Może jesteś ochroniarzem-egzekutorem, choć poniżej progu świadomości.
Zapobiegasz hekatombie ludzkości i wszyscy powinni być ci za to wdzięczni.
Niezły pomysł na film