#AKnfP
Ustaliłem więc pozycję "strategiczną" i stanąłem ze swoimi tobołkami. Chwilę później podjechał autokar na ok. 40 osób. Ja miałem wejść w pierwszej 10. Niestety kierowca tak podjechał, że było około 20 cm między pierwszym stopniem autobusu a dość wysokim krawężnikiem. Przez napierający tłum wpadłem w tę dziurę i ani w jedną, ani w drugą stronę - nie mogłem wyjść. Krzyknąłem więc do tłumu za mną, żeby nieco spuścili z tonu i się przesunęli, bo nikt nie wejdzie, ale to nic nie dało.
Po kilku próbach komunikacji stwierdziłem, że nie warto kopać się z koniem i trzeba działać (zaraz mam kupować bilet u kierowcy). Zaparłem się więc z obu stron wejścia rękami i zacząłem pchać z całych sił (tylko ręce). Wystarczyło, żeby autobus się lekko odgiął (miękkie amortyzatory), tłum się odgiął (z niewielkim jękiem bólu faceta za mną) i żebym się uwolnił z dziury przy jezdni.
Co w tym anonimowego? Tylko to, że potem czułem się jak jakiś heros, który dwoma rękami potrafi przesunąć kilkadziesiąt osób i kilkutonowy pojazd.
Wepchnęli mnie tak pod pociąg jak wracałam ze słynnego koncertu na Pobiedniku. Jakieś tysiące ludzi chciało wsiąść i skończyłam w ten sposób. Koleżanka mnie wyciągnęła za głowę ale i tak pociąg stał jeszcze dwie godziny więc zdążyłabym wypełznąć pod spodem.