#91bsD
Oczywiście gdy rodzice byli w pracy, pozostawałam pod jej opieką - zwykle wyglądało to tak, że zabierała mnie na spacer, podczas którego wpadała na kogoś ze swojego starego, imprezowego towarzystwa i godzinami siedziałam z nimi na jakiejś ławce. Gdy byłyśmy w sklepie, babunia często zachęcała mnie, żebym schowała do kieszeni batonik albo cukierek, to w porządku, nikt nie zobaczy.
Najgorsze było jednak to, że gdy czymś wyprowadziłam ją z równowagi, szarpała mnie i wyzywała od idiotek. Bałam się jej i odczuwałam ogromne wyrzuty sumienia, bo czułam, że mimo że jest moją babcią - nie kocham jej.
Gdy poszłam do szkoły, zaczęła tam przesiadywać i rozmawiać z nauczycielkami i woźnymi, a także zgłaszać się jako opiekun na różne klasowe wyjścia. Przyczepiała się do wszystkich kolegów z mojej klasy, przez co w szkole nie miałam życia. Gdy po szkole chciałam zaprosić koleżankę, babcia od razu z wrzaskiem ją wypędzała.
Kiedy byłam w piątej klasie, babcia miała wylew i trafiła do szpitala. Ponownie odczułam wyrzuty sumienia, bo w ogóle nie interesował mnie jej stan zdrowia - pomyślałam tylko, że może wreszcie będę mogła kogoś zaprosić. Gdy wyszła ze szpitala, wszystko wróciło do smutnej normy.
W gimnazjum miałam pierwszego chłopaka (z którym jedynie trzymałam się za ręce), o którym babcia rzecz jasna dowiedziała się od "życzliwej" woźnej. Od razu opowiedziała o wszystkim matce i rzekła, że jestem dziwką. Co zrobiła matka? Nic. Nigdy nie interweniowała, uważała, że "babcia taka już jest". Po prostu lubi się kłócić, lubi się wydzierać, lubi się wtrącać.
W końcu przestałam się jej bać, a zaczęłam szczerze nienawidzić i reagowałam na nią jedynie agresją - brzydził mnie jej dotyk, nie chciałam, żeby na mnie patrzyła, żeby się do mnie odzywała. Nie mogłam znieść myśli, że muszę mieszkać z kimś takim pod jednym dachem, sam odgłos jej kroków w przedpokoju podnosił mi ciśnienie. Nie potrafiłam tego opanować. Wszyscy zawsze dziwili się i potępiali mnie, jak można w ten sposób zwracać się do członka rodziny. Mówili, że gdy umrze, będę żałowała, że tak się do niej odnosiłam.
Zmarła w zeszłym roku i powiem szczerze - nigdy nie odczułam takiej ulgi.
Nic dziwnego, że po prostu poczułaś ulgę. Twoi rodzice byli skrajnie nieodpowiedzialni żeby zostawiać dziecko z alkoholiczką, która do tego spotyka się ze swoim towarzystwem z tym dzieckiem. To stwarzanie ogromnego niebezpieczeństwa dla dziecka. I babcia beznadziejna i rodzice za to dawnie pod opiekę.
Współczuję. Twoja matka niestety jest współuzależniona. Nie wiem co można mieć w głowie żeby chcieć mieszkać i zostawiać dziecko pod opieką alkoholiczki, nawet trzeźwej, nie widziała jak twoja babcia się zachowuje? I gdzie w tym wszystkim był ojciec?
Matka chciała mieszkanie. Jasno jest napisane w wyznaniu. Sprzedała zdrowie i bezpieczeństwo swojego dziecka za mieszkanie.
Samo bycie spokrewnionym z jakąś osobą nie znaczy, że tę osobę trzeba szanować, nie powinno się szanować nigdy kogoś kto sam tego szacunku ani trochę nie okazuje