#7Po0z
Sylwester, jestem z moją dziewczyną od jakiegoś roku. Z różnych względów spędzamy go u jej rodziny, a dokładniej ciotki, wraz z jej rodzicami, rodzeństwem i kuzynostwem. Jako że to była moja pierwsza taka impreza z całą jej rodziną, trochę człowiek się denerwował. Żeby zabić stres, troszkę podjadałem różne przekąski i popijałem alkoholem i napojami gazowanymi. Po jakimś czasie zacząłem odczuwać, że strasznie jeździ mi po żołądku i organizm dawał mi znać, że ten miszmasz jedzenia i napojów był nieodpowiedni i chyba trzeba się udać wiadomo gdzie. Jako że byłem w nowym domu, nie chciałem iść na dłuższe posiedzenie przy całej jej rodzinie, więc myślałem, że uda mi się przetrzymać. W pewnym momencie jednak sytuacja była już bardzo krytyczna, więc odwiedziłem WC. Zrobiłem co swoje, nie będę mówił co wyszło z tego całego jedzenia i stresu, ale nie było to nic "twardego". Do wytarcia zużyłem dużo papieru, który wrzuciłem do kibelka i zadowolony spuściłem wodę. I wtedy stał się najgorszy koszmar. Kibel się przytkał, a woda cofnęła, mało tego rura z odpływu, który wychodziła z kibla, widocznie nie była zbyt szczelna i w wyniku przytkania i pewnie ciśnienia delikatnie zaczęła puszczać wodę. Stoję więc nad tą muszla i patrzę na wodę po jej brzegi, oczywiście z zawartością tego, co przed chwilą zrobiłem. W panice wziąłem szczotkę do WC i próbowałem to jakoś odetkać. Założyłem nawet siatkę foliową na rękę i próbowałem ręcznie wyciągnąć/odetkać choć trochę. Nic z tego, wszystko stało i za cholerę nie chciało ruszyć. Stoję więc tak nad tą muszlą i nie wierzę, że taki koszmar stał się mnie i że zaraz stanę się pośmiewiskiem i źródłem fajnej historyjki na kolejne lata. Zrezygnowany nie wiedziałem już co robić. W końcu zostawiłem wszystko tak jak było i wyszedłem.
Po powrocie do stołu modliłem się, żeby nikt po mnie nie chciał skorzystać z toalety. Na moje szczęście wcześniej było małe zamieszanie, bo zbliżała się północ i każdy chciał skorzystać i chyba wszyscy zrobili co mieli zrobić przede mną. Przez następne trzy godziny nikt nie poszedł do łazienki i wraz z dziewczyną poszliśmy do domu.
Do tej pory nie wiem kto zobaczył tę moją katastrofę pierwszy i czy się zorientowali, że to ja byłem ostatni, ale do dziś nikt nigdy o tym nie wspomniał. Do tej pory nie wiem kto tam czuwał nade mną, że po mnie nikt do tej toalety nie poszedł.
To czuwał Wielki Kiblarz , duch tej strony.
Nigdy NIGDY tego nie zrozumiem, przecież jeżeli balast jest duży wystarczy spuścić wodę kilka razy podczas wydalania, a przynajmniej raz przed użyciem papieru i potem osobno spłukać papier. TO NIE JEST FIZYKA KWANTOWA, TO SAMEMU MOŻNA NA TO WPAŚĆ. Dlatego też nie zawsze wierzę w takie historie.
Próbujesz brzmieć mądrze, a sam/a nie pomyślałeś/aś o tym, że takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, warto nie zapominać, że samym papierem ciężko zapchać zadbaną toaletę, jako iż ciśnienie spokojnie wciąga nawet górę zmoczonego ładunku,
i o tym, że autor - fakt, nie powinien się stresować zwyczajną czynnością fizjologiczną, którą raczej wszyscy mieli gdzieś - na pewno nie chciałby spuszczać wody kilka razy, i to nie tylko przez stres, rezerwuary potrzebują trochę czasu żeby nabrać wody, a chciał spędzić jak najmniej czasu w łazience.
Podstawowa psychologia, to nie jest fizyka kwantowa! (czytanie ze zrozumieniem też)
Czemu ja zmarnowałem 5 minut życia na komentarz o kupie lol
Chyba umrę ze wstydu, dzisiaj rano w drodze do pracy miałam atak biegunki w autobusie. Bąblowało mi w brzuchu, miałam gazy. Trzymałam pośladki ściśnięte, żeby tylko nie puścić głośnego wiatru. Puszczałam cichacze co jakiś czas, żeby trochę uszło. Niestety, ostatni cichacz był mokry... Poczułam to koszmarne poczucie zażenowania, zrobiło mi się gorąco, każdy komu się to zdarzyło zna to uczucie... Po autobusie rozniósł się fetor. Matkooo, mam nadzieję, że ci ludzie nie wiedzieli, że to ja, już parę tych twarzy rozpoznaję i jeżdżę z nimi rano do pracy. Na szczęście następny przystanek to ten, na którym wysiadam. Poszłam do toalety w metrze, wyrzuciłam majtki i rajstopy do śmietnika, na szczęście biała spódnica się nie ubrudziła, skorzystałam z toalety, zadzwoniłam do szefowej że się spóźnię, kupiłam nowe majtki, rajstopy, założyłam. Wsiadłam do metra, napiłam się i chyba przez to biegunka znowu uderzyła... Znowu się, kolokwialnie mówiąc, zesrałam... Wysiadłam z metra, poszłam znów do toalety, wywaliłam rajstopy, majtki, nie było tam sklepu żeby kupić nowe, ale była apteka. Kupiłam pieluchy dla dorosłych. Doszłam do pracy, najpierw poszłam do łazienki założyć pieluchę. Myślałam, że jestem już uratowana, skończyłam pracę, wyszłam z firmy a jak wychodziłam to zawiał wiatr, podwinął mi spódnicę i ochroniarz i recepcjonistka widzieli tę pieluchę, matkooo, co za wstyd, jak ja jutro przyjdę do firmy, spalę się ze wstydu