Od naprawdę długiego czasu (bo od paru lat) prześladuje mnie lęk objawiający się jako śmierć z kosą. Dzisiaj siedząc sobie po ciemku w nocy, zauważyłam cień, który wywołał lęk do tablicy. Odruchowo skuliłam się, zakrywając sobie oczy dłońmi i tak siedziałam bez ruchu, by nie zostać zauważoną, i wiecie co? Zrobiłam coś totalnie szalonego jak na tamten stan – odsłoniłam oczy, przestałam się kulić i pomimo ogromnego lęku spojrzałam w tamtą stronę. Emocje w tym wspomniany lęk szalały we mnie jak huragan, ale ja siedziałam, zadając sobie w głowie pytania, czego się tak naprawdę boję, drążąc, co mi tam w głowie siedzi. Widziałam obrazy z dzieciństwa, co się tak naprawdę kryło za tym symbolem i przepracowywałam to, czując w tym wszystkim odwagę i wsparcie od siebie, od Boga, od przodków, takie wewnętrzne światło, którym mogę wypalić całą negatywność, uzdrowić się, że mogę krzyczeć, obronić się, że jestem już dorosła...
Udało się, jestem z siebie dumna <3
Dodaj anonimowe wyznanie
Slusznie. Jest z czego.