Po co? W sensie po co na siłę? Niektórzy poprostu nie mają talentu do samochodu tak jak nie wszyscy mają talent do skrzypiec.
Nie wszyscy muszą być skrzypkami.
Nie wszyscy muszą być kierowcami.
elbatory
Z jednej strony się zgadzam, z drugiej wiem, że są różne życiowe sytuacje. Jeśli ktoś mieszka daleko od miasta i ma 2 autobusy dziennie (mieszkałam w takim miejscu), to auto jest niezbędne żeby dojechać do pracy, zawieźć dziecko do szkoły, czy zrobić zakupy.
Cystof
Ja też tak mieszkałem, zrobienie przeze mnie prawa jazdy w zauważalny sposób odciążyło moich rodziców jeśli chodzi o moje dojazdy.
Tym niemniej, będę się upierał że prowadzenie pojazdu jest nie dla każdego. Autorka oblała już 23 razy, można śmiało przypuszczać że będzie stanowić zagrożenie na drodze dla siebie i innych :/
Solange
Trochę też zależy od powodu oblania. Mnie dosłownie stres paraliżował psychicznie, choć w nagłych sytuacjach stresowych reaguję zupełnie inaczej, bez paraliżu. Tylko planowe sytuacje stresowe mogą być dla nnie tak trudne do przejścia. Prawo jazdy natomiast było najbardziej stresującym egzaminem w moim życiu. W porównaniu z nim matura była zwykłą kartkówką.
elbatory
Zgadzam się tu z solange, bo sama miałam problem ze zdaniem, ze stresu właśnie. Co prawda nie zajęło mi to aż tylu prób co autorce. Jeździłam dobrze, mój indstruktor nie rozumiał dlaczego nie zdaję, a mnie po prostu paraliżował stres i trzęsły mi się ręce tak bardzo, że nie mogłam wbić dobrego biegu. Teraz jeżdżę już ponad 10 lat i nie miałam ani jednej stłuczki czy mandatu.
Ultraviolett
Oj tam. Moja zona zdala za pierwszym razem i to bedac jeszcze w liceum.
Do tej pory stanowi spore zagrozenie na drodze.
Choc bardzo rzadko jezdzi, wiec srednia wychodzi calkiem bezpieczna.
Solange
elbatory, ja najbardziej zapamiętałam gaśnięcie silnika. Na egzaminie dosłonie po każdym zatrzymaniu się silnik mi gasł, a po wyjechaniu na ulice już nie było limitu. Na jazdach ruszałam bez problemów. Instruktor dosłownie mi powiedział, że się ze mną już nudzi. Ostatecznie po kilku niezdanych egzaminach przeniosłam się do innego miasta. Zdążyłam przejeździć może z 6 godzin po nim przed egzaminem i tak naprawdę nie znałam tych tras. Po poprzednim jeździłam paredziesiąt godzin łącznie. No i zdałam w tym nowym od razu (łącznie za 8 razem), ale usłyszałam, że egaminator "musi mi zaliczyć, choć jeździć nie umiem, bo jechałam na pamięć". Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Przez następne 5 lata nie byłam w stanie potem prowadzić, choć były próby przełamania się. Ostatecznie się zmusiłam, bo miałam dosyć cyrku z autobusami. Jako, że ludzie pozwalają mi się wozić to wnioskuję, że zagrożeniem na drodze nie jestem.
Cystof
Nie no to się zgadza, powód oblania to jest ta zmienna której nie znamy.
Dlatego pytam i przypuszczam a nie kategorycznie stwierdzam że autorka się nie nadaje :)
elbatory
Ja się muszę przyznać, że zdałam dopiero po zażyciu silnych leków uspokajających, po których nie powinno się prowadzić. Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale byłam bardzo zdesperowana. Dojazd do pracy zajmował mi 2 godziny, bo musiałam jechać najpierw do innej miejscowości i tam czekać godzinę na autobus do miasta, w którym pracowałam. Powrót z pracy zajmował mi jeszcze dłużej, bo autobusy jeździły tak, że jak kończyłam pracę o 16, to przez kiepskie połączenia w domu byłam dopiero koło 20. A więc wychodziłam z domu przed 6, a wracałam po 20.
Więc ja potrafię zrozumieć "po co".
raj001
@elbatory: Teraz, kiedy są rowery elektryczne, to jeżeli odległość w jedną stronę nie przekracza powiedzmy 30 km, taki rower może być całkiem niezłą opcją. Zgadzam się z Cystofem że nie każdy nadaje się do samochodu, natomiast jeszcze nie spotkałem osoby, która nie potrafiłaby jeździć rowerem.
Chyba autorzy Konwencji Wiedeńskiej o Ruchu Drogowym (której stronami są chyba prawie wszystkie państwa na świecie, włącznie z Polską) też są takiego zdania, skoro konwencja zawiera zapis, że od osób dorosłych nie można wymagać żadnych dokumentów uprawniających do jazdy rowerem :)
elbatory
Pewnie, że rower może być opcją, tak samo jak ja mogłam spędzać na dojazdy 6 godzin dziennie. Ale wciąż rower jest o wiele mniej wygodną opcją, szczególnie gdy pada deszcz albo śnieg (a jeśli do tego ktoś nosi okulary, to taka 30km wycieczka jest niemożliwa do zrealizowania), gdy wszystko wokół jest oblodzone i robi się ślisko, albo kiedy droga do pracy prowadzi przez niebezpieczne tereny, a ktoś zaczyna/kończy pracę późno w nocy. Sama kiedyś jeździłam rowerem taką trasą, na której napadnięto i zadźgano dwóch rowerzystów, ale jeździłam dalej, bo nie miałam innej opcji.
Nadal obstawiam przy swoim, że czasami prawko może być wręcz niezbędne do życia i potrafię zrozumieć ludzi, którzy na siłę chcą je zdać.
Po co? W sensie po co na siłę? Niektórzy poprostu nie mają talentu do samochodu tak jak nie wszyscy mają talent do skrzypiec.
Nie wszyscy muszą być skrzypkami.
Nie wszyscy muszą być kierowcami.
Z jednej strony się zgadzam, z drugiej wiem, że są różne życiowe sytuacje. Jeśli ktoś mieszka daleko od miasta i ma 2 autobusy dziennie (mieszkałam w takim miejscu), to auto jest niezbędne żeby dojechać do pracy, zawieźć dziecko do szkoły, czy zrobić zakupy.
Ja też tak mieszkałem, zrobienie przeze mnie prawa jazdy w zauważalny sposób odciążyło moich rodziców jeśli chodzi o moje dojazdy.
Tym niemniej, będę się upierał że prowadzenie pojazdu jest nie dla każdego. Autorka oblała już 23 razy, można śmiało przypuszczać że będzie stanowić zagrożenie na drodze dla siebie i innych :/
Trochę też zależy od powodu oblania. Mnie dosłownie stres paraliżował psychicznie, choć w nagłych sytuacjach stresowych reaguję zupełnie inaczej, bez paraliżu. Tylko planowe sytuacje stresowe mogą być dla nnie tak trudne do przejścia. Prawo jazdy natomiast było najbardziej stresującym egzaminem w moim życiu. W porównaniu z nim matura była zwykłą kartkówką.
Zgadzam się tu z solange, bo sama miałam problem ze zdaniem, ze stresu właśnie. Co prawda nie zajęło mi to aż tylu prób co autorce. Jeździłam dobrze, mój indstruktor nie rozumiał dlaczego nie zdaję, a mnie po prostu paraliżował stres i trzęsły mi się ręce tak bardzo, że nie mogłam wbić dobrego biegu. Teraz jeżdżę już ponad 10 lat i nie miałam ani jednej stłuczki czy mandatu.
Oj tam. Moja zona zdala za pierwszym razem i to bedac jeszcze w liceum.
Do tej pory stanowi spore zagrozenie na drodze.
Choc bardzo rzadko jezdzi, wiec srednia wychodzi calkiem bezpieczna.
elbatory, ja najbardziej zapamiętałam gaśnięcie silnika. Na egzaminie dosłonie po każdym zatrzymaniu się silnik mi gasł, a po wyjechaniu na ulice już nie było limitu. Na jazdach ruszałam bez problemów. Instruktor dosłownie mi powiedział, że się ze mną już nudzi. Ostatecznie po kilku niezdanych egzaminach przeniosłam się do innego miasta. Zdążyłam przejeździć może z 6 godzin po nim przed egzaminem i tak naprawdę nie znałam tych tras. Po poprzednim jeździłam paredziesiąt godzin łącznie. No i zdałam w tym nowym od razu (łącznie za 8 razem), ale usłyszałam, że egaminator "musi mi zaliczyć, choć jeździć nie umiem, bo jechałam na pamięć". Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Przez następne 5 lata nie byłam w stanie potem prowadzić, choć były próby przełamania się. Ostatecznie się zmusiłam, bo miałam dosyć cyrku z autobusami. Jako, że ludzie pozwalają mi się wozić to wnioskuję, że zagrożeniem na drodze nie jestem.
Nie no to się zgadza, powód oblania to jest ta zmienna której nie znamy.
Dlatego pytam i przypuszczam a nie kategorycznie stwierdzam że autorka się nie nadaje :)
Ja się muszę przyznać, że zdałam dopiero po zażyciu silnych leków uspokajających, po których nie powinno się prowadzić. Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale byłam bardzo zdesperowana. Dojazd do pracy zajmował mi 2 godziny, bo musiałam jechać najpierw do innej miejscowości i tam czekać godzinę na autobus do miasta, w którym pracowałam. Powrót z pracy zajmował mi jeszcze dłużej, bo autobusy jeździły tak, że jak kończyłam pracę o 16, to przez kiepskie połączenia w domu byłam dopiero koło 20. A więc wychodziłam z domu przed 6, a wracałam po 20.
Więc ja potrafię zrozumieć "po co".
@elbatory: Teraz, kiedy są rowery elektryczne, to jeżeli odległość w jedną stronę nie przekracza powiedzmy 30 km, taki rower może być całkiem niezłą opcją. Zgadzam się z Cystofem że nie każdy nadaje się do samochodu, natomiast jeszcze nie spotkałem osoby, która nie potrafiłaby jeździć rowerem.
Chyba autorzy Konwencji Wiedeńskiej o Ruchu Drogowym (której stronami są chyba prawie wszystkie państwa na świecie, włącznie z Polską) też są takiego zdania, skoro konwencja zawiera zapis, że od osób dorosłych nie można wymagać żadnych dokumentów uprawniających do jazdy rowerem :)
Pewnie, że rower może być opcją, tak samo jak ja mogłam spędzać na dojazdy 6 godzin dziennie. Ale wciąż rower jest o wiele mniej wygodną opcją, szczególnie gdy pada deszcz albo śnieg (a jeśli do tego ktoś nosi okulary, to taka 30km wycieczka jest niemożliwa do zrealizowania), gdy wszystko wokół jest oblodzone i robi się ślisko, albo kiedy droga do pracy prowadzi przez niebezpieczne tereny, a ktoś zaczyna/kończy pracę późno w nocy. Sama kiedyś jeździłam rowerem taką trasą, na której napadnięto i zadźgano dwóch rowerzystów, ale jeździłam dalej, bo nie miałam innej opcji.
Nadal obstawiam przy swoim, że czasami prawko może być wręcz niezbędne do życia i potrafię zrozumieć ludzi, którzy na siłę chcą je zdać.