Udałam się niedawno do urzędu, a jako że była długa kolejka, to siedzę sobie i czekam na swój numerek. W pewnym momencie słyszę, jak urzędniczka kilkukrotnie głośno powtarza pytanie: „Czy była pani zameldowania w Polsce?”. Kobieta coś odpowiadała po angielsku, ale nie słyszałam co dokładnie. Następnie urzędniczka znów kilka razy, głośno powtarza, tym razem: „Czy pani jest pierwszy raz w Polsce?!”.
W końcu chyba postanowiła przetłumaczyć to ostatnie zdanie na angielski i udało jej się wydukać: „Łan Poland?!”.
W tym momencie jakiś pan postanowił pomoc obu kobietom i zaproponował tłumaczenie rozmowy. Urzędniczka przyjęła to z westchnieniem ulgi i narzekaniem: „No mówię łan Poland, to nie rozumie”.
Naprawdę się spodziewała, że ktoś to zrozumie?
Dodaj anonimowe wyznanie
stary sposób urzędniczy - powtarzaj do obcokrajowca tą samą informację, tylko za każdym razem głośniej - to w magiczny sposób sprawia, że obcokrajowiec zrozumie xD
Nie tylko urzędniczy, także turystyczny, często stosowany podczas wizyt w obcym kraju: mówić do tubylca (w sklepie czy na ulicy) głośno i powoli w swoim języku. :)
U mnie w miasteczku nauczyli się korzystać z Google Translatora i sobie radzą. No, ale to trzeba wiedzieć, w którą ikonkę na telefonie kliknąć.
Tym sposobem panie w recepcji potrafią obsłużyć petenta, co to ani po polsku, ani po angielsku gadać nie potrafi.
Obowiązującym językiem w Polsce jest póki co polski. Urzędniczka się nim posługiwała, a jeśli petent ma problem to powinien przyjść z tłumaczem. Za granicą jakoś nikt nie nadskakuje obcokrajowcom nieznającym języka i nikomu poślady z tego powodu nie pękają. Nie rozumiem co złego w zachowaniu urzędniczki widzi autorka