#rSksL
Kiedyś zacząłem myśleć czemu tak jest i w końcu doszedłem do wniosku, że rzeczy, z którymi się prawie nie rozstaję, są prawie wszystkim, co mam. Co prawda mam rodzinę, dom, ale w rodzinnym budynku nawet łóżka i biurka nie posiadam. Śpię z jednym z rodziców (za niedługo będę mieć 17 lat), a miejsce, które obrałem sobie na odrabianie lekcji, prawie zawsze jest zawalone przedmiotami innych członków rodziny, co mnie niezmiernie irytuje. Kiedy już trudno odgrzebać moje książki, zmieniam miejsce, ale niewiele to daje, bo tam, gdzie moje rzeczy, tam jeszcze więcej rzeczy innych. Na „mojej” półce większość zajmują nie moje przedmioty. Własny pokój to dla mnie marzenie ściętej głowy. Rodzicom nic o tym nie mówiłem, nigdy się u nas nie przelewało, a poza tym zbyliby mnie pewnie tekstem typu „nie narzekaj, nie masz wcale tak źle, inni mają gorzej”. Szczerze mówiąc, zazdroszczę trochę starszemu rodzeństwu (dodam, iż jestem najmłodszy), które ma swoje miejsce oraz po którym całe moje nieszczęśliwe i krótkie dzieciństwo nosiłem ubrania.
Ja po prostu bronię własnych cennych rzeczy.
Niepokoi mnie twoja sytuacja, to co najmniej nienormalne żeby spać z rodzicem jak ma się 17 lat, rozumiem że ciężkie warunki mogą powodować to że się śpi w jednym pokoju ale w łóżku ??? Wiem że można żyć biednie, ale to że macie w domu bajzel na kółkach normalne już nie jest. Gdzie jest mops i jakaś opieka społeczna ? Czy ktokolwiek was wizytował w jakich warunkach żyjecie? Ucz się i jak najszybciej stamtąd spieprzaj !
Znam kilka takich osób. Wszystkie zachowują się podobnie do Ciebie a ich znakiem rozpoznawczym jest właśnie to, że ZAWSZE mają ze sobą plecak. Ciężki, załadowany kupą zbędnych rupieci, często kilkoma książkami. Nie ważne, gdzie idą i po co, plecak musi być.
Niektóre z nich mieszkają samotnie, dobrze zarabiają, mają wiele gadżetów i nie muszą przed nikim chronić swojej własności. Zatem to nie to jest powodem targania klamotów w plecaku.
Innym typem są kobiety, które zawsze tachają ogromne ciężkie torby, załadowane po brzegi jakimiś pierdołami. Nawet jeśli wyskakują tylko po śmietanę, zabierają swój wór i dźwigają jak męczennice.
Ja jestem jeszcze innym egzemplarzem. Nienawidzę niczego nosić, nawet komórkę często zostawiam w domu, bo mnie wkurza noszenie tego kloca. Jeśli już muszę brać coś ze sobą, to jest to zazwyczaj maleńki plecaczek, żeby mieć wolne ręce. Albo mała torebka na elegantsze okazje.
Moim zdaniem jest to powiązane z tym, jak postrzegamy świat i siebie w nim. Zawsze gdy widzę te osoby z plecakami mam nieprzeparte wrażenie, że one CHRONIĄ SWOJE PLECY. Że plecak pełni tę samą rolę co skorupa u żółwia. To tarcza zabezpieczająca tyły.
Z kolei babki tachające wory mają podświadome przekonanie, że życie jest ciężkie, trudne, wyczerpujące.
A ja? U mnie to może być podświadoma niechęć przed byciem obciążaną, ograniczaną. I to by się nawet zgadzało, bo potrzeba wolności jest u mnie na pierwszym miejscu.
Ciekawa teoria 😊
Ja zawsze noszę plecak i w sumie z tym chronieniem pleców możesz mieć trochę racji. Z drugiej strony potrzeba wolności moim zdaniem przemawia za plecakiem - ja mam w plecaku dużo rzeczy na wszelki wypadek. W razie ucieczki, wypadku mam rzeczy pierwszej potrzeby. Więc jestem wolna od tego że na dzień dobry w trudnej sytuacji będę zależna od kogoś.
Quakie
Twój plecak nie daje Ci żadnej wolności TU I TERAZ. Teraz Cię obciąża i w pewien sposób zniewala - nie dość, że musisz go dźwigać (nadmiernie i niepotrzebnie obciążając i deformując kręgosłup), nie dość, że Cię bardzo spowalnia w przypadku nagłej ucieczki, to jeszcze musisz go ciągle pilnować, żeby nikt Ci nic z niego nie skubnął.
Gdzie tu wolność?
Z drugiej strony - czy aby na pewno są to rzeczy pierwszej potrzeby? Scyzoryk, zapałki, kasa, koc termiczny, butelka wody, tabliczka czekolady, plaster, antybiotyk? Te rzeczy nie ważą dużo i zajmują mało miejsca. Można je wrzucić do zwykłej reklamówki.
Moja kumpela, właśnie ten typ opisany przez autora, jako artykuły pierwszej potrzeby nosiła ze sobą swoje 3 ulubione książki i dwa swetry. W upały...
Poza tym, sam fakt, że nosisz ze sobą rzeczy "na wszelki wypadek" już mówi o Twoim stosunku do życia. O braku poczucia bezpieczeństwa. O potrzebie zabezpieczenia się przed zagrożeniem, które nawet nie istnieje...
Nie jesteś partyzantem, nie musisz się ukrywać przed łapankami. Nie mamy wojny, nikt Cię nie ściga. Nie ma po co i przed kim uciekać. :)
Raczej ile osób, tyle powodów: jakieś zaburzenia, u innej dręczenie w szkole i obawa przed starą, u jeszcze innej przyzwyczajenie, u kolejnej spokój ducha, że jak co na się kilka rzeczy...
Osobiście nie lubię się rozstawać z moją torbą na ramię. Są w niej dokumenty, woda, chusteczki, klucze, gumy i parę innych drobiazgów- zawsze mam pod ręką co potrzebuje do komfortu. Nawet jeśli ja nie będę potrzebować - kogoś innego można poratować. Plus na lubię robić zakupy wracając z np. pracy czy spaceru- zdecydowanie wygodniej nieść na plecach i mieć ręce wolne, niż w rękach ;)
Co do ucieczki- wszystko zależy od okoliczności. Jeżeli ktoś nosi torbę regularnie- jest do niej tak przyzwyczajony i mięśnie też, że o ile nie ma tam żelazka - różnicy to nie zrobi.
livanir
Amen 😊
livanir
Piszemy o trochę innych rzeczach. Co innego nosić ze sobą torebkę z paroma drobiazgami, co inne dźwigać wszędzie wór ważący 4 czy 5 kilo, z całą masą zbędnych klamotów. W tym brudnymi skarpetkami, zużytymi flamastrami, zeschłymi kanapkami sprzed tygodnia oraz puszką karmy dla psa. Albo ośmiokilowy plecak z piżamą i książkami.
I tak, przyczyny mogą być różne, zgadzam się. Jednak z mojego punktu widzenia sedno sprowadza się właśnie do tego, co opisałam. Można mieć zaburzone poczucie bezpieczeństwa z wielu powodów, w ostateczności jednak wciąż jest to potrzeba bycia przygotowanym na wyimaginowane zagrożenia.
Swego czasu sama zawsze nosiłam przy sobie małe nożyczki, plastry, igłę i nitkę, agrafkę, tabletki przeciwbólowe i parę innych dupereli. To było w czasach silnej depresji, a te rzeczy dawały mi poczucie kontroli. Byłam przygotowana na każdą okoliczność, bo moje poczucie bezpieczeństwa było wtedy zerowe. A świat jawił mi się jako wrogie miejsce, pełne niebezpieczeństw i przeciwności losu.
Dziś wiem, że każdy z nas funkcjonuje we własnej rzeczywistości, i w tej samej sytuacji jeden będzie się czuł zagrożony a drugi szczęśliwy jak pączek w maśle. Choćby przy wystapieniach publicznych. Sytuacja ta sama, stosunek emocjonalny już indywidualny.
I wszystko co robimy, mówimy, ubieramy, nosimy ze sobą - jest informacją o tym, jak postrzegamy swoje miejsce w świecie.
@Czaroit
"Byłam przygotowana na każdą okoliczność, bo moje poczucie bezpieczeństwa było wtedy zerowe."
Dzięki.
Teraz lepiej rozumiem, skąd u mnie, przez pół dawnego życia, torbiszcze tak wielkie, że finalnie uszkodziło mi staw barkowy.
A po zmianach - malutka konduktorka z kluczami, telefonem i kilkoma kawałkami plastiku (dowód, karta, prawko).
Leciutko - można fruwać :)
@Czaroit to w sumie ciekawe zjawisko. Ja wyszłam z depresji i zaburzeń lękowych, a dalej lubię nosić, może nawet bardziej, przy sobie torbę, może nawet bardziej. No ale dla mnie jest to już bardziej praktyczny odruch, chociaż mogą torba jest duża
Aczkolwiek zastanawia mnie kwestia Twojego podejścia do zagrożenia- skąd wiesz, które są wymaginowane, a które nie? Igła i nitka się przydają w plecaku, podobnie jak apteczka, nie zlicze ile razy ratowałam przeciwbólowymi czy plastrem innych i siebie. Fakt, brudne skarpetki czy piżama są bez sensu, ale np. czysta bielizna u kobiet z nieregularnym okresem to istotna rzecz.
Także stawiam, że oprócz poczucia zagrożenia wpływają na to też doświadczenia.
I lenistwo xD właśnie przeglądam torbę- zapomniałam z niej wyciągnąć budynie i zrywkę po drożdżówce.
I zapominalstwo, bo już drugi też zapomniałam dać koleżance papier do origami...
Frog
Super. :)
Właśnie to, im większa lekkość w głowie, tym więcej lekkości w życiu.
livanir
Skąd wiem, które zagrożenia są wyimaginowane? To proste - te, które są nierzeczywiste w tym momencie. Które wynikają jedynie z lęków.
Na przykładzie. Co innego, gdy ktoś ucieka przed realnym prześladowcą, i ciągle nosi ze sobą plecak załadowany na tę okoliczność. Tak, to ma sens. A co innego, gdy nikt nas nie ściga, normalnie żyjemy w rodzinie, pracujemy i chodzimy na spotkania ze znajomym, a wychodząc po bułki targamy ze sobą plecak przygotowany do ucieczki i przetrwania w lesie.
Jeszcze inaczej - sensowne jest to, co nosimy przy sobie z powodu okoliczności, w których się znajdujemy.
A co do tych plastrów, igły z nitką itp. Tak, ja też nie zliczę, ile razy dawałam ludziom plastry, tabletki przeciwbólowe, chusteczki higieniczne i inne takie pierdoły. Aż w końcu do mnie dotarło, że MIESZKAM W MIEŚCIE. I wszystkie te rzeczy można kupić za grosze w ciągu paru chwil, w pierwszym lepszym kiosku, Żabce czy innej stonce. Natomiast apteczki znajdują się na każdej uczelni i w każdym zakładzie pracy.
Nie ma więc powodu, bym robiła za chodzącą ratownicę dla swoich znajomych, i nosiła kupę zbędnych szpargałów, z których sama nie korzystam. Za to owszem, przynajmniej jedną chusteczkę higieniczną mam przy sobie właściwie zawsze, bo często ich używam. Podobnie w każdej torebce noszę tampon w razie wu. I też wiele razy mi się przydał.
Zabranie plastra, agrafki czy scyzoryka jest zaś sensowne wtedy, gdy wybieram się na całodniowe łażenie po lasach.
Bronisz swoich rzeczy i swojej przestrzeni. I nic dziwnego skoro w tym wieku musisz spać z rodzicem.
Bieda swoją drogą, ale jak ktoś chce, to własny kąt można wydzielić. Tylko trzeba pomyśleć i uszanować.
Kukis nie wiemy co na to rodzice bo autor z nimi nie rozmawiał tylko poczynił sobie założenie pasujące mu do odczuć jakie ma obecnie. Nie wiadomo co by zrobili gdyby z nimi porozmawiał.
Znowu. Teraz brak prywatności to znowu wina dziecka, mimo, że nie ma wlasnego pokoju ani łóżka.
@Postac, bardzo mu współczuję sytuacji, nie jest niczemu winien. Ale też uważam, że wydzielenie własnego kąta nie powinno stanowić problemu. Na miejscu autora kupiłabym jakiś materac piankowy, to nie jest drogie, i spała na podłodze. Stolik tak samo - kupić jakiś rozkładany i jak rodzina nie będzie szanować, że to jego i będzie mu ten stolik zawalać, to składałabym go po skończeniu lekcji. Nie mniej, przykro mi, że ma takie warunki i życzę mu, żeby po tym wszystkim doszedł do siebie.
@kukis, w przeciwieństwie do ciebie potrafię złapać szerszą perspektywę i nie wszystkie moje poglądy wynikają bezpośrednio z moich doświadczeń. To nie jest tak, ze jak dziewczyna mnie zdradzi, to zakładam, że wszystkie kobiety są kłamliwe 😏 wyciąganie takich wniosków na podstawie 2 zdań jest… cóż, głupie. Nie wiem jak małe musiałoby być mieszkanie, żeby nie wszedł materac. Osobiscie 2 lata miałam mikro pokoik na studiach i tak niewygodna „wersalkę” (taka rozkładana rama z Ikea, kosztowało to niecałe 50 euro, było krótsze niż mój wzrost), ze spałam na materacu właśnie. Zrobiłam sobie samodzielnie małe biurko z desek z rozkładanymi nogami i dopiero po złożeniu mogłam materac rozłożyć.
zwróć też uwagę, że on pisze „mam rodzinę, dom, ale w rodzinnym budynku nawet łóżka i biurka nie posiadam.”. Co sugeruje, że cały budynek jest ich. Ergo, nie jest to kawalerka 20m. A i w kawalerce musi być jakiś kawałek podłogi, jakoś chodzą.
Moim zdaniem kolega powinien sprawdzić czy nie jest aspergerowcem
Czy da się z tymi ludźmi dogadać - nie wiem, ale na pewno warto próbować. A przynajmniej nie powielać schematu w przyszłości.
Są łóżka piętrowe, są takie z wysuwanym materacem. W dzień nie przeszkadzają, w nocy Autor miałby swoje miejsce. Tak samo jak jego półka - to nie bieda jest przyczyną braku swojego miejsca. To niechęć do uszanowania prywatności. Kto chce, to znajdzie rozwiązanie. Kto nie chce, znajdzie wymówkę. Rodzina Autora wybrała opcję drugą i nie ma po co ich usprawiedliwiać. Im najwyraźniej nie przeszkadza, a Autor jest już prawie pełnoletni - na szczęście.
Ależ właśnie ci mówię że u mnie tak było - po dodaniu materaca nie było nic podłogi. I co to za problem po tym przejść w skarpetkach? Zwykły piankowy materac. Zresztą, powierzchnia materaca to 1,6m2. Nie wmówisz mi, że rodzina wieloosobowa mieszka na takim metrażu, że nie ma 1,6m2 podłogi. Znaczy wiem, że Ty mieszkałeś w jeziorze, i chodziłeś 50km z buta do szkoły, ale to jest naprawdę rzadkość.
Myślę, że autor wychowywany w takich dziwnych warunkach może nie widzieć, że można inaczej. Może nie potrafić się zbuntować. Bariera psychiczna, w przeciwieństwie do mieszkania bez kawałka podłogi, jest bardzo prawdopodobna u dziecka z takiej rodziny.
Wygląda, że żyjesz w ciągłym stresie i napięciu, cały swój dobytek nosisz ciągle ze sobą, pilnując żeby nikt nie miał do niego dostępu.
Porozmawiaj z kimś o tym, z kimkolwiek, ale nie chowaj tego w sobie. Na sytuację w domu masz pewnie niewielki wpływ, chociaż mógłbyś rodzicom zaznaczyć swoje potrzeby, bez tzw. użalania się, po prostu powiedz czego potrzebujesz. Ale pamiętaj, że nie musisz być w tym sam
Są ośrodki, które pomagają takiej młodzieży poszukaj bo najprawdopodobniej nie musisz się tak męczyć.
Warunki mieszkaniowe przez wiele lat miałem podobne do twoich, więc wiem co czujesz na tem temat, ale coraz bliżej jesteś wyjścia z tego.
Twoja mama to postac?😂
A tak na serio to masz prawo czuć jak się czujesz. Niedługo będziesz mógł iść na swoje, zadbaj o to by czuć się tam bezpiecznie❤️ to chore co twoi rodzice ci zrobili. To nie jest normalne tak mieszkać i nie daj sobie tego wmówić.
Miło, że tak często o mnie myślisz 🙂
Co jak co ale wydzielenie miejsca do spania i nauki dla dziecka jest możliwe. Jeśli np zdawałam cały stół moimi rzeczami (albo jeśli są tam rzeczy całej rodziny) to można je przełożyć na czas nauki.
Braku łóżka dla nastolatka nawet nie skomentuję. Są różne grupy na FB gdzie można zdobyć za darmo różne rzeczy, w tym meble. Raczej bym zakładała niedbalstwo lub depresję dorosłych.