#pXmv8
Nie pamiętam ostatniego przyjęcia/spotkania rodzinnego, które udało mi się przesiedzieć całe. Już po kilku minutach ogarnia mnie takie zażenowanie, że czuję się winny, a moje istnienie tam to kara. Rozmowy przez nich (i bliską rodzinę) prowadzone są żywcem wyjęte z memów o nosaczach. Kiedy mam od nich odmienne zdanie, to wszystko próbują zwalić na moje dojrzewanie, a gdy już uda mi się udowodnić moją słuszność, słyszę tylko: „Jedz, nie gadaj...”. Moje próby brnięcia dalej w dyskusję kończą się na tekstach o moim braku wychowania i robieniu wstydu przy rodzinie (???), a także wściekłym wzrokiem rodzicielki. Oprócz tematów czysto Januszowych ostatnio odkryłem, że idealnym tematem na rozmowy jest śmianie się ze mnie i z tego, co lubię jeść, bo jak to ja mogę nie zjeść schabowego! Ostatnio wszedłem nawet w środku historii, której mama obiecywała nie opowiadać... Kiedy już po przyjęciu spytałem się mamy, co to miało znaczyć, ta mi odparła, że to i tak bliska rodzina, więc to nic takiego. A co usłyszałem w podobnej sytuacji, kiedy to bohaterem historii była moja mama? Że takich rzeczy się nie mówi, bo to sprawy rodzinne.
Cieszę się, że po zjedzeniu ciasta mogę się oddalić do mojego zacisza, włączyć komputer lub wyciągnąć książkę i pobyć w zupełnie innym świecie, daleko od tego czegoś w pokoju obok.
PS Zapomniałem wspomnieć o pojawiającym się na stole alkoholu — i tej jednej rzeczy się nie dziwię, ponieważ nikt na trzeźwo by tam nie wysiedział.
Mam podobne problemy. Z tym że moja rodzina mimo skandalicznego zachowania wytrzymuje ze sobą na trzeźwo. Ja jestem jedynym co nie wytrzymuje tej patologii co doprowadza do tego że wegetuję zamiast żyć ale ja tym bardziej nie spożywam alkoholu ponieważ wiem że on pogłębia stany depresyjne.