Wolę partnera mojej matki, który jest 10 lat starszy ode mnie, niż mojego własnego ojca. Czuję się z tym źle, jakby to była jakaś zdrada. Ale ziomek jest wyluzowany, mamy o czym pogadać, jak gry, seriale. A mój ojciec zero zainteresowań (a przynajmniej o żadnych nie mówi). Podjęcie jakiejkolwiek rozmowy z nim to wyzwanie, lepiej siedzieć i gapić się w telewizor czy gadać o dupie Maryni lub pogodzie, co jest zwyczajnie męczące i wizyty u niego są torturą. Ziomek jest też o wiele bardziej swobodny, jeśli chodzi o pieniądze. Zarabia trochę więcej od mojego ojca, fakt, ale nawet jak miał gorszy okres, nie rozliczał wszystkich z każdej złotówki. Mój ojciec natomiast ma problem podjechać na stację odebrać swoje dziecko, bo transport publiczny u nas nie istnieje. Paliwo drogie, nigdzie wyjść nie można, bo to pieniądze. Ale on nie żyje w biedzie, ma piękny dom, ostatnio remont był i nowe meble, na koncerty i wakacje jeździ. Nie jest to coś tragicznego, ale trochę czuję się źle, że tak łatwo przyszło mi zaakceptować ojczyma, mimo że jest tak młody.
Dodaj anonimowe wyznanie
Nie musisz się obwiniać, nikt nie jest zobligowany do tego by lubić swoich rodziców. Fajnie jak tak jest ale nie jest to obowiązkowe.
Tak na poważnie, jako rozkmina.
Czy jesteś zdania, że rodzice są zobligowani kochać własne dzieci?
Jak jest z lubieniem ich?
No cóż, dzieci wzięły się na świecie z powodu decyzji ich rodziców. Ich psim obowiązkiem jest zapewnić im jak najlepszy start w życiu. Brak miłości zwłaszcza w młodym wieku wpływa zdecydowanie destruktywnie na rozwój dziecka i odbija się poważnymi konsekwencjami w życiu dorosłym.
Zgodnie z tym, tak, są zobligowani do tego by je kochać.
Z drugiej strony, nie da rady zmusić kogoś do kochania czy do lubienia...
Ogólnie to trudny temat jest.
Co jeśli już się urodziło i rodzic jest świadom, że nie potrafi go pokochać? Powinien odejść i zostawić dziecko z drugim rodzicem? Zmuszać się do udawania, że kocha (to też może się skończyć źle dla dziecka, gdy rodzic pęknie)? Czy nie udawać miłości, ale swobodnie dbać o nie jak najlepiej, ale dbać, by drugi rodzic miał więcej możliwości okazywania uczuć? Czy może coś innego?
W sensie, co jeśli mleko się rozlało, dziecko jest, miłości brak? Pytam bez złośliwości, bo naprawdę trudny temat, ale ciekawy. Akurat się nad nim jakiś czas temu zastanawiałam.
Moim zdaniem przynajmniej partnersko zapewnić byt / dobry start dziecku. Nie potrzeba miłości by spędzać z kimś czas, uczyć, czy rozwijać, czy pokrywać koszty tegoż. Jeśli na dziecko nie da rady się patrzeć to moim zdaniem pokrycie kosztów innego mentora byłoby miłe, ale to już są większe koszty.
Jeżeli chodzi o związek z drugim rodzicem, to nie plątałbym tego z miłością do dziecka. Jeżeli relacja działa, to moim zdaniem warto w niej pozostać, bo wciąż dziecko czerpie wzorce od rodziców, w tym te romantyczne. Rozejście się ma sens, gdy relacja sprawia więcej bólu niz radości.
Moim zdaniem miłość nie jest w żaden sposób negocjowalna, więc wymaganie jej jest nieco, hmm..., irracjonalne?
Troska i dbałość o dzieci, jak również prawidłowe zachowanie w stosunku do nich, uważam natomiast za rodzicielski obowiązek.
Uczucia natomiast..., trudny temat.
Och, ja znam wielu rodziców, którzy kochają swoje dzieci. I poważnie, nerkę by im oddali, gdyby trzeba było. A równocześnie tych dzieci nie lubią, nie szanują, nie uznają i tak naprawdę nawet nie znają.
Podobnie w psychologii mówi się, że każde dziecko kocha swojego rodzica. I nawet, gdy rodzic się nad nim znęca, dziecko nie przestaje go kochać. Przestaje za to kochać siebie.
Więc miłość w relacji rodzic-dziecko to coś zupełnie innego, niż większości z nas się wydaje. To bardziej lojalność, odpowiedzialność i przywiązanie, niezbędne do zaspokojenia potrzeb. Rodzic musi kochać dziecko, żeby się dla niego poświecić, i 1/4 swojego życia przeznaczyć na jego wychowanie.
Ale też dziecko musi kochać rodzica, żeby widzieć w nim autorytet, uczyć się od niego i przyjmować opiekę. Oraz pomóc rodzicowi na starość.
Ten rodzaj miłości nie ma nic wspólnego z lubieniem. Ta miłość to nie jest wybór serca. To nie jest czułość, ciepło, szacunek, wzajemna delikatność. To bardziej lina, która trzyma obie strony razem.
Ale nie można tej miłości zaprzeczyć. Ona istnieje, i jest bardzo silna.
I dopiero na niej buduje się Miłość. Ta przez duże M. Ta z serca do serca. Gdzie rodzic i dziecko naprawdę się WIDZĄ i CZUJĄ.
Niestety, nie każdy miał szczęście jej doświadczyć. Nie z każdym rodzicem/dzieckiem da się ją zbudować.