Lato. Tak ze 30 stopni w cieniu. Auto mam bez klimy, więc okna praktycznie cały czas trzymam otwarte. Stałem sobie akurat na światłach, leniwie dłubiąc w zębach wykałaczką, pogrążony w myślach o jakichś mało znaczących pierdołach. Z zamyślenia wyrwał mnie szlachetny dźwięk potężnego motocykla. Oto bowiem na pasie obok, równolegle do mojego poczciwego szrotu zatrzymał się… oczojebnie różowy Harley, skupiając na sobie całą moją uwagę. Nie mogłem oderwać oczu od tych puchatych frędzelków wiszących na kierownicy, od naklejki „Hello Kitty” na baku, od odzianego w czarne skóry, posępnego brodacza w kasku z porożem, siedzącego za sterami tej niecodziennej maszyny.
Gapiłem się absolutnie porażony tym widokiem. „Czy ja naprawdę widzę różowego Harleya? Ciekawe, czy jego właściciel jest...”
I wtedy kierowca cudacznego jednośladu spojrzał na mnie przenikliwie i rzekł „Tak, dobrze widzisz. Nie, nie jestem”. I odjechał. Z szoku wyciągnęły mnie klaksony kierowców za mną, którzy dali mi do zrozumienia, że światło już od jakiegoś czasu jest zielone...
Dodaj anonimowe wyznanie
Wow. Zobaczyłeś różowy motocykl. Też mi anonimowe wyznanie… jeny…
A mi się podobało.
W kasku i z pracującym silnikiem miał usłyszeć twoje mamrotanie pod nosem?
Piękne 😁
Może pożyczył maszynę od swojej dziewczyny - znam sporą grupę motonitów i jakoś mi się nie wydaje, aby harleyowiec "Viking" lubował się w różowym 💕🌸
Też mogło tak być. Z tym że Autor pomyślał, że może pożyczył motocykl od chłopaka 😄 a ten harleyowiec chyba odczytał jego myśli. Dobre to było, ubawiło mnie :)))