#knHW6
Kiedyś tak mnie wkurzył, już nawet nie pamiętam czym, że przez pół minuty wyłem z wściekłości, tłukąc w kuchenną ścianę zaciśniętą pięścią. Zrobiłem dziurę w boazerii, bo ścianę w kuchni mam pokrytą dość delikatnym materiałem. Potem wróciłem do pokoju, usiadłem na krześle przed komputerem i starałem się uspokoić. Dopiero po dłuższej chwili do mnie dotarło, że rękę mam całą we krwi. Wcześniej miałem w furii taką adrenalinę, że nawet nie poczułem jak się poharatałem. Szyć nie było trzeba, ale i tak blizny mam do dziś.
Dzisiaj wypił mi jogurt, który przygotowałem sobie do obiadu. Wiedział, że specjalnie po to go kupiłem, że lubię zapijać nim ziemniaki. Wiedział, a jednak to zrobił, albo na złość, albo miał jakieś zaćmienie umysłowe, wychlał go. Kiedy obiad był już na talerzu, a ja zajrzałem do lodówki i zobaczyłem, że nie ma jogurtu – z całej siły pieprznąłem talerzem z żarciem w ścianę. A potem jeszcze jednym. I kubkiem z suszarki. Długo potem to wszystko sprzątałem, ale niestety inaczej nie umiem się już wyładować. Jest coraz gorzej, moje ataki furii są coraz silniejsze i coraz trudniej mi się hamować. Boję się, że kiedyś coś komuś zrobię, że stracę panowanie nad sobą. A to wszystko przez niego. Codziennie oglądam go w lustrze. Nienawidzę tego s***wiela. Nikt go nie lubił, w liceum wszyscy się na nim wyżywali, dziewczyny omijały go z daleka. Żaden związek mu w życiu nie wyszedł. Jest przegrywem i mieszka sam. Nie jest już najmłodszy, sporo po czterdziestce. Próbował wielokrotnie zacząć coś na nowo, zmienić swoje życie na lepsze. Nigdy mu nie wyszło. Może przez te napady agresji, nie wiem. Próbował chodzić do psychologa, ale dał sobie spokój po kilku wizytach, rysowanie drzew i nazywanie gałęzi imionami swoich bliskich znudziło go bardzo szybko.
Szczerze mówiąc, to nie wiem dlaczego w ogóle jeszcze żyjemy, razem w jednym mieszkaniu. Przy życiu utrzymuje nas chyba tylko czysta nienawiść do siebie.
Napady agresji to jedno i to takie, że wymaga to pomocy psychiatry, ale wypijasz sobie sam jogurt i nie pamiętasz? To już pachnie dwubiegunówką i tu już na pewno psycholog nie wystarczy. Powinieneś być na lekach, może to by Ci pomogło funkcjonować.
Ale że aż by nie pamiętał przy dwubiegunówce? To albo lunatykował, albo ma ostre rozwarstwienie osobowości. To nie ma szans skończyć się dobrze, jeśli nie podejmie się leczenia.
Bo tu nie psycholog potrzebny a psychiatra.
O co tu w ogóle chodzi... W sensie że ta osoba to jesteś Ty? Masz jakieś rozdwojenie jaźni czy co?
Po co się tak męczyć? Pomóż sobie. Zasługujesz na to! Idź do psychiatry, najlepiej prywatnie. Poszukaj źródła takiego stanu, przecież nie musisz się tak czuć! Dziś się trochę pomęczysz, poszukasz przyczyny, poszukasz dobrego psychiatry, a za rok spojrzysz w lustro i zobaczysz zupełnie innego człowieka :) szczęśliwego, spokojnego, takiego, którego lubisz, a nie nienawidzisz
Terapia bardzo.
Do psychiatry
Poszukaj(cie?) sobie w pobliżu jakichś buddystów i idź(cie) na ich spotkanie. Daj(cie) im jedną szansę. Ot, po to, żeby zobaczyć, jak to jest siedzieć przez kilka godzin w gronie kilkunastu osób, z których żadna Cię nie zna, ale każda życzy Ci dobrze, nikt Cię nie nienawidzi i wszyscy zachowują się tak, żebyś nie miał żadnych wątpliwości, że tak właśnie jest.
Wariatkowo czeka
Musi być chamsko? Gość ma problem i powinien iść do psychiatry, ale można to normalnie napisać?