#jWRDM
Podczas jednej wspaniałej zimy, kiedy jeszcze zdarzało się, że poziom śniegu sięgał kolan. (bądź szyi, gdy było się małym brzdącem, jak ja) postanowiłam jak to dziecko pojeździć na sankach. Biorąc pod uwagę, że mieszkałam na jednej z najwyższych i najlepszych do tego zajęcia górek w miejscowości dziarsko wzięłam moje sanki i zaczęłam zjeżdżać. Było wspaniale, szybko jednak stało się to nudne i w mojej głowie zaczęły rodzić się ciekawsze pomysły.
Postanowiłam zrobić najlepszą skocznię narciarską na świecie, jeszcze lepszą niż skocznia mamucia. Usypałam na samym dole tuż pod najbardziej ostrym zboczem, dość wysoką kopkę śniegu, tak by na finiszu móc wystrzelić w powietrze. W połowie zjazdu w dół zorientowałam się jednak, że było to niezbyt właściwym pomysłem, bo sanki mknęły w zdecydowanie zbyt szybkim tempie, a skocznia coraz szybciej jawiła mi się przed oczami. W końcu nadeszła ta chwila, kiedy sanki wjechały na mój twór ze śniegu. Będąc w powietrzu pożałowałam tego pomysłu, by chwilę później z całym impetem wbić się nogami w metalową siatkę ogrodzenia. Zawisłam nogami uwiezionymi w siatce i za nic nie mogłam się z niej wydostać. Nie mogłam wyciągnąć nóg. Zaczęłam wołać moją babcię, by przyszła mi z pomocą, jednak na marne, ponieważ nie było nic słychać. Z frustracją próbowałam się stamtąd wydostać, a moje przerażenie rosło z każdą chwilą. Jakby tego było mało, chwilę później obok przejeżdżał autobus pełen młodzieży, która z zainteresowaniem przylgnęła do szyb, wskazując na mnie palcami. Zdesperowana ściągnęłam buty i poszłam na bosaka do domu, zostawiając moje obuwie zaglebione w siatce.