#gzlEA

Nienawidzę, gdy mąż ma wolne. Jesteśmy już razem ponad 10 lat, mamy dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym.
Nie wiem, co się dzieje. Czemu jak mąż ma wolne, to jest bardzo źle. W tygodniu bawi się z dziećmi, wygłupia. W dni wolne nie ma na to szans.
Niedawno wróciliśmy z urlopu. Byliśmy akurat z moją mamą, zawsze którąś zabieramy. Już podczas drogi mąż zaczął narzekać, że źle. W pokoju nawrzeszczał na dzieci, że biegają. Zaproponowałam wyjście na hotelowy basen we dwoje - nie. Do baru? Nie. Wziął sobie grę, usiadł na kanapie i tylko co chwilę krzyczał "ciszej".
Tak wyglądały 4 dni. Krzyki na mnie i na dzieci, zero zabawy. Moją mamę ignorował. Moje propozycje na wyjścia we dwoje zlewał. Spędzałam czas z mamą i dziećmi. W samochodzie w drodze powrotnej mąż zaczął odzywać się normalnie.
Wróciliśmy do pracy, dzieci do przedszkola. Powrót z pracy, mąż już uśmiechnięty, wymyśla zabawy. Wieczorem kąpie dzieci, czyta im do snu. Daje buziaczki i przytula. Mnie tak samo.
Dziś jest sobota. Mąż od rana na nas wrzeszczy. Albo narzeka. Albo śpi. W domu nic nie zrobi, z dziećmi się nie pobawi. Tak, jakbyśmy mu wszyscy przeszkadzali.

Przytłacza mnie już to. Pracujemy tyle samo, a w weekendy ja się zajmuję dziećmi i ogarniam dom. To jeszcze małe dzieci, rok po roku, czasem jest ciężko. A nawet nie chcę ich samych z tatą zostawiać, jak on w takim humorku. Każdy weekend tak, każdy urlop, każde święta. Rozmawiam z nim, pytam, to on "nie wie" czemu tak. Czemu jest tak źle, jak ma wolne. Ja mam już tego powoli dosyć. Od kiedy pojawiły się dzieci, coś jest nie tak. Tak jakby mąż wolałby być sam, a nam poświęcić 1-2 godziny na dobę. Moje ciało się nie zmieniło w porównaniu z czasami sprzed ciąży, mam hobby, pracę. Mąż się objada. Już jest otyły, ma problemy ze stawami, zaczyna z kręgosłupem, sercem. To nie jest tak, że nagle ja stałam się nieatrakcyjna, bo nadal mam powodzenie u płci przeciwnej. Jak już, to raczej w drugą stronę.
Nie wiem, co się dzieje. Chciałabym takiego męża, jakiego mam od poniedziałku do piątku. Cały czas.

#LoKZF

Na wsi mamy takiego pijaczka, nieszkodliwy facet, ale ostatnio taka wredna baba go oskarżyła o zabicie jej psa (a pies umarł ze starości, taka jest prawda).
Wracam pod wieczór od kumpla, patrzę – pod kapliczką ktoś jest i się modli. A to nasza wypita gwiazda całej wioski. Wśród nocnej ciszy niosły się słowa jego modlitwy: „Matuchno bosko, jo noprowde tyj kurwie psa nie zabiłem” :D

#XpAcT

Historia z pogrzebu mojego dziadka.

Okazało się pewnego razu, że dziadek ma raka z przerzutami do kości. Po postawieniu diagnozy szybko zmarł. Dziadzio jaki był, taki był. Niezły śmieszek. Do kościoła raczej nie chodził, ale często osądzał kościelnego o podbieranie drobnych z tacy, bo widział, jak płaci złotówkami czy dwójkami w sklepie.

Nadszedł dzień pogrzebu, cała rodzina w kaplicy. Przychodzi ksiądz z ww. kościelnym, który rozpala kadzidło. Nikt nie wie, jak to się stało, bo kościelny włosami na głowie nie grzeszył, ale tak intensywnie rozpalał to kadzidło, że mu się zapaliły.
Zgromadzeni nie mogli powstrzymać śmiechu, widząc księdza próbującego ugasić stułą biednego kościelnego.

Niby pogrzeb, niby kres na tym łez padole, ale dziadek na koniec musiał odwalić pranka :)

#FLglk

Może zacznę od tego, że żyję w szczęśliwym związku, mam narzeczonego, dziecko, rodziców… ale mam też brata, który ma dosłownie naszą starą rodzinę gdzieś. Ma swoją, nową, rodzinę żony, teraz ważniejszą…
Borykamy się z tym już bardzo długo, ponad 6 lat. Przez ten czas były same sprzeczki, wyzwiska, nawet się nie widujemy. To takie przykre, że kiedyś był dla mnie najważniejszy, był oparciem w ciężkich chwilach, moim obrońcą. A teraz? Jest dosłownie nikim, „bratem” jedynie na papierku.
Przyznam, brakuje mi go w cholerę. Wiem, że nie byłoby tak jak dawniej, ale czasem ciężko mi żyć z świadomością, że chcąc nie chcąc jestem jedynaczką.
Niby zamknęłam już ten rozdział, ale jak widać nie do końca. Bo jak można w takim czasie zmienić się o 180°?…

#GN3Oq

Pochodzę z patologicznej rodziny, gdzie krzyki, a dawniej również przemoc i alkohol, są na porządku dziennym. Moje starsze rodzeństwo doświadczyło tego więcej niż ja, ale samo słuchanie o tym sprawia, że jest mi niedobrze. W moim przypadku w rodzicach nie mam żadnego wsparcia oprócz finansowego, nie wiedzą o mnie tak naprawdę nic i dla świętego spokoju wolę im nic o sobie nie mówić, bo są strasznie kontrolujący. Nawet w sytuacji kiedy muszę się z kimś spotkać w kwestiach związanych z projektem na studia muszę kłamać, bo później wymyślają sobie scenariusze, że się włóczę i najpewniej puszczam. Nie daję im żadnych powodów do niepokoju, dobrze się uczę, a na idę chodzę raz na ruski rok. Nigdy nie mogę im powiedzieć o przyjaciołach, nie wspominając już o kwestii życia miłosnego. Woleliby, żebym nie miała nikogo, nie radziła sobie w życiu i przyjeżdżała do nich na każdy weekend; wszystko byleby mogli mnie mieć pod kontrolą. Zawsze byłam gorsza, zawsze X i Y miały lepsze oceny, ładniej się ubierały, lepiej zachowywały, a ja według nich jestem pieprznięta, bo w wieku 20 lat zrobiłam sobie tatuaż. Już nieraz słyszałam, że „pewnie tam na studiach chu**w szukam”, bo coś im się we mnie nie spodobało. Każdy mi mówi, żeby się nie przejmować, ale to boli mimo wszystko. Wiecznie jest im mało, wiecznie ktoś jest lepszy, chociaż to JA obracam się w towarzystwie rówieśników i wiem, że osoby, które tak gloryfikują, zachowują się 1000x gorzej niż ja. Jestem męczona psychicznie i chcę się od nich odciąć, nawet nie tyle ze względu na siebie, tylko też na to, co przeżyło moje rodzeństwo. Strasznie mi ich szkoda, mimo że teraz są dorośli i ten etap mają dawno za sobą. Po prostu brzydzę się rodzicami, czuję okropny żal do nich. Mam dość bycia gnojoną przez osoby, które powinny mnie kochać i wspierać. Czuję żal do świata, zazdroszczę innym ludziom, że super dogadują się z rodzicami i mają w nich wsparcie. Chciałabym doświadczyć normalnej relacji rodzic – dziecko. Tak po prostu.

#wkeZg

Chciałam opowiedzieć, jak straciłam wieloletnią przyjaciółkę, chociaż po tej historii wiem, że chyba nigdy nią nie była. 
Z mężem dzielimy pasję do podróży, przez lata nauczyliśmy się wyjeżdżać razem jak najwięcej, za to niedużym kosztem. Mamy córkę, która uwielbia z nami podróżować, a my dzięki niej wiemy, że nic nie jest przeszkodą. Przez pół roku planowaliśmy wakacje, które miały być naszym spełnieniem marzeń, a celem była pewna wyspa. Na początku myślałam, że to nierealne i nieosiągalne finansowo, ale po pewnym czasie okazało się, że nie taki diabeł straszny i damy radę. Do wyjazdu zostało kilka dni, napisałam przyjaciółce, że dziś się pakujemy i trochę się stresuję. W odpowiedzi dostałam „Lekarz każe mi iść do onkologa”. OK, szok, niezrozumienie, gonitwa myśli, zapytałam się, co jest grane, ale od razu przypomniałam sobie, że moja przyjaciółka jest osobą, która uwielbia zwracać na siebie uwagę i teksty o tym, że ma raka albo jakąś nieuleczalną chorobę są u niej na porządku dziennym. Tym razem jednak pociągnęłam ją za język i szybko okazało się, że zmyśla i nic takiego nie miało miejsca. Potem przyjaciółka zamilkła, nie odzywała się do mnie, nie odpisywała, totalna olewka. Nie wykazała zainteresowania, jak nam idzie, czy dotarliśmy, nic. Wysłałam jej zdjęcie z malowniczego miejsca i pozdrowiona stamtąd. Nadal zero reakcji. 
Po dwóch dniach napisała mi, że jej mama zmarła. Kolejny szok. Co? Jak to? Co się stało?! Odpisywała mi jednym słowem, jakby od niechcenia, więc napisałam jej, że w razie czego jestem, gdyby mnie potrzebowała, ale sama mocno to przeżyłam. Przez resztę wyjazdu tylko o tym myślałam, a przyjaciółka traktowała mnie z nieznanym mi dotąd chłodem z jej strony i wyniosłością. Uznałam, że pewnie tak przeżywa tę stratę, każdy przecież reaguje inaczej. 
Gdy wróciłam okazało się, że znowu mnie okłamała. Jej mama żyje i ma się dobrze. Czemu to zrobiła? Nie potrafiła mi wyjaśnić. Ja za to potrafiłam zakończyć tę znajomość, bo nigdy nie pozwolę sobie na coś takiego. 
Mam pytanie: jak można być takim człowiekiem?

#Q2aQx

W podstawówce byłam gnębiona przez rówieśników. Do tej pory nie wiem dlaczego – zawsze byłam skromna, nieśmiała i dobrze się uczyłam. Krótko mówiąc, nie wyróżniałam się szczególnie.
Zaczęło się od jakichś śmiechów czy plotek. Nie zwracałam na to szczególnie uwagi. Ale potem było jedynie gorzej. Gdzieś tak od drugiej klasy zaczęła się zabawa w „zakażenie”. Polegała ona na tym, że jeśli nielubiana (czyli zakażona) osoba czegoś lub kogoś dotknie, to nie można tego dotknąć, bo choroba przejdzie na ciebie. A jak się tego pozbywano? Po prostu wystarczyło otrzeć się o inną osobę. Z początku nawet mnie to bawiło, ale po pewnym czasie zauważyłam, że coś jest nie tak, bo „zakażałam” tylko ja. Później zaczęło się jawne wyśmiewanie mnie – cokolwiek bym nie zrobiła, to było to dziwne. Obrażanie również było na porządku dziennym. Tak samo jak dobrze zapamiętane przeze mnie „Nie masz prawa głosu!”.
Co teraz mam?
Traumę, lęk przed odrzuceniem, fobię społeczną i prawdopodobnie depresję. Boję się nawet podejść do kasjerki w sklepie. Jedynie moja przyjaciółka, która oddalona jest ode mnie o kilkaset kilometrów, pomaga mi się ośmielić i przestać bać ludzi.
Naprawdę niewiele trzeba, by zniszczyć komuś życie.

#FpCig

Jestem rozsądnym człowiekiem. Tym bardziej nie rozumiem, jak mogła tak zamieszać mi w uczuciach kobieta, z którą spędziłem dwa wieczory. Ma męża, a ja mam żonę, a jednak obserwując ją, jej delikatne ruchy, słysząc jej głos, słuchając jej miłych wypowiedzi, chyba się zadurzyłem. Serio, nie wierzyłem już, że spotkam kiedykolwiek kogoś, kto będzie wydawał się tak piękny. Idealna. Teraz muszę gdzieś zgubić te emocje, ale po prostu nie chcę, szukam jej w internecie, ale jej nie ma, to koniec, nie spotkam jej już nigdy. A chciałbym choć zdjęcie, żeby odświeżać w myślach ten zachwyt, kiedy była blisko. Chore, to jest chore, jestem chory, ale ona była taka cudowna... Myślałem, że jestem gościem, który nie przejmuje się już kobietami i realizuje się bez zakłóceń płci przeciwnej, a tu taki psikus. Jestem rozjebany emocjonalnie i szukam powrotu do szarej rzeczywistości.

#FT70W

W dzieciństwie byłam molestowana. Pedofil był członkiem dalszej rodziny, pech chciał jednak, że u tej rodziny właśnie spędzałam za dzieciaka większość ferii i wakacji. Sprawa ciągnęła się więc parę lat. Nie mówiłam nikomu, nie próbowałam tego przerwać. Czemu? Przez wiele lat powtarzałam sobie słowa tego faceta, że sama tego chciałam. Teraz doszłam do wniosku, że zwyczajnie nie znałam niczego innego. Poza tym działała na mnie siła autorytetu. A że dzieckiem byłam grzecznym, starszych słuchałam. Jak się okazało, na własną zgubę.
Teraz, jako osoba dorosła, funkcjonuję całkowicie normalnie. Wyjechałam z kraju, założyłam rodzinę. I od dłuższego już czasu miewam napady lękowe. Szok, trauma? Nie. Dręczy mnie poczucie winy. Czy ten człowiek jeszcze żyje? Czy jest w stanie zrobić komuś krzywdę?
Z jednej strony czuję, że póki nie poznam odpowiedzi na te pytania, jestem winna wszystkim potencjalnym krzywdom, które ten zwyrol może spowodować, z drugiej czuję, że wgłębiając się w mroczne części swojego dzieciństwa, rozwalę doszczętnie cały mur obojętności, który latami wokół siebie budowałam.
W ten właśnie sposób stałam się we własnych oczach oprawcą, a nie ofiarą.
Dodaj anonimowe wyznanie