Poradzi ktoś prawnika od rozwodów?
Właśnie w pokoju obok siedzi kochająca żona. Rozmawia sobie z jakimś kolejnym kolesiem przez internet. Do mnie się nie odzywa. Bo wczoraj nie zrobiłem kolacji.
Wczoraj siedziałem w pracy od 6 do 19. Później pomagałem koledze do 21. No niestety, nie miałem już siły na robienie kolacji.
Żona nie pracuje. Bo nie chce. Nie wymyślili jeszcze dostatecznie dobrej pracy dla niej.
Żona też nie sprząta w domu, gotuje od wielkiego dzwonu. Bo nie ma czasu. Od rana do wieczora jest TV, internet – kupa zajęć, kto by miał czas na jakieś przyziemne rzeczy, takie jak praca czy zajmowanie się domem.
Sam nie wiem, po co ciągle z nią jestem. Chyba jakiś dziwny lęk przed samotnością. Mimo że przynajmniej dwa razy zostałem fizycznie zdradzony. Psychicznie to nawet nie mam pojęcia. Chyba jednak czas z tym skończyć. Coraz częściej myślę o rzuceniu tego wszystkiego. Kredyt na głowie, praca, której nienawidzę. Dołek finansowy taki, że muszę sprzedać co się da. Oczywiście tutaj też jest foch. Bo jak to sprzedać?
Może jak chociaż zrobię porządek z pasożytem w domu, to jakoś się odbiję. Ale nie wiem, czy sam dam radę. Może jakiś ogarnięty prawnik pomoże...
Wyobraź sobie, że idziesz za rękę ze swoim mężem i dzieckiem w wózku i widzisz swojego byłego, z którym rozstałaś się 6 lat temu, a któremu poświęciłaś 8 lat życia. Poświęciłaś dlatego, że nic dzięki temu nie zyskałaś, zmarnowałaś tylko czas na faceta, który wolał kolegów od ciebie, bywał wobec ciebie chamski, rzucał ci kłody pod nogi, zamiast wspierać. Z facetem, który nie przyszedł na urodziny twojej mamy, bo zwyczajnie mu się nie chciało. Z facetem, który traktował cię tak, jakbyś była stałym elementem jego życia. Widzisz go, jest przepity po wczorajszej nocy, nieogolony, w podartej bluzie. Uśmiechasz się do niego, przystajesz, przedstawiasz mu męża, chwalisz się dzieckiem oraz tym, że przyjechaliście na małą pipidówę na weekend, żeby odwiedzić twoich rodziców. Zachowujesz się normalnie, przyjaźnie, jakbyś wcale nie żałowała straconych lat, tylko stęskniła się za starym kumplem. Twój mąż wydaje się być sympatyczny, wygląda dużo lepiej od twojego byłego, jest w eleganckiej koszuli i beżowym płaszczu. Dziecko zaczyna płakać, więc rozchodzicie się, obiecując sobie, że na pewno umówicie się na kawę.
Nie wiem, czy się domyśliliście, ale tym byłym jestem ja. To ja olałem miłość swojego życia, kobietę, która chciała ze mnie zrobić przystojnego pana w kremowym płaszczu, która kochała mnie i znosiła do pewnego czasu wszystkie moje chore akcje. Kiedy ja wolałem balować razem z kumplami, ona uczyła się na studia. Kiedy ja grałem w gry, ona jeździła do rodziny i odwiedzała przyjaciół. Odwiedzała na kawę, a nie po to, żeby chlać do nieprzytomności.
Kumple się ożenili, wyglądają jak mąż mojej byłej, a ja ciągle wyglądam jak szczyl w dziurawej bluzie. Koledzy nie mają już czasu. Mają rodziny, kariery, kredyty i poukładane życie. A ja ciągle w tym samym miejscu. Z pracą za najniższą krajową, bez pasji, mieszkając kątem u mamy, bo przecież mnie nie wyrzuci. I dzisiaj dopiero tak naprawdę do mnie dotarło, że wstydzę się tego, kim się stałem. Gdy ją zobaczyłem, miałem ochotę uciec, zapaść się pod ziemię. Było mi wstyd, tak strasznie wstyd, że ogląda mnie takim. Nienawidzę siebie.
Jakoś dwa lata temu, wychodząc od znajomego, zobaczyłam telewizor, który stał pod śmietnikiem. Wpakowałam go do auta, zawiozłam do domu, podłączyłam i okazało się, że działa. Z czasem zauważyłam, że potrafi się włączać nawet 20 minut, ale w niczym mi to nie przeszkadza – lepiej jest oglądać na 32 calach, a nie na 24. Nie jestem bogata i nie stać mnie na nowy telewizor, który włączę czasem raz na miesiąc.
Ostatnio zaczęłam poszukiwania telewizora do pokoju syna, tak żeby te 32 cale chociaż miał, ale ludzie chcieli zawrotne 500 zł, więc stwierdziłam, że syn się musi zadowolić tv boxem podłączonym do monitora.
Pewnego wieczoru patrzę, a pod śmietnikiem stoi telewizor, taki większy, 40 cali. W głowie pojawiła mi się myśl: czy można mieć takie szczęście? Postanowiłam go zabrać. W domu okazało się, że ma plamkę, która nie przeszkadza w oglądaniu.
Czy jestem z siebie dumna? Jestem. I nie czuję się gorsza, biorąc spod śmietnika rzeczy, które są mi potrzebne. Na działce wszystkie meble mam ze śmietnika. Na Fb prężnie rozwijają się grupy śmieciarkowe, ale jednak nie wszyscy o nich wiedzą. Nie potrzebujesz czegoś? Wystaw na śmieciarce. Ktoś może akurat tego potrzebować :)
Nie jestem matką, a czuję się, jakbym miała dziecko w domu...
W moim przypadku tym „dzieckiem” jest mąż.
Ja piorę, gotuje, sprzątam... On leży, bo jest wiecznie zmęczony.
Każda próba proszenia go o cokolwiek kończy się obrazą z jego strony, obraża się jak 5-latek, no bo jak mogłam mu zwrócić uwagę, że nic nie robi.
Wiecznie zmęczony i bez obowiązków w domu, bo on przecież pracuje.
Jakby nie widział, że oboje pracujemy.
Nie mam kogo zaprosić na ślub.
Planujemy z narzeczonym wziąć ślub za 2 lata. Problem w tym, że nigdy nie umiałam zawierać relacji. Nawet jeśli początek zaczynał się dobrze, w końcu coś palnęłam albo zrobiłam i... samoistnie relacja się urywała. O ile nie przepadam o tym mówić, w tej historii to dość istotne – mam ASD (Aspergera). To powoduje, że nie czuję się komfortowo, poznając kogoś, a przede wszystkim utrwalając poznane znajomości. Nie wiem, jak to się robi. A brutalna prawda jest taka, że albo wyjdziesz z inicjatywą, albo nikt się do ciebie nie odzywa. Nie udało mi się na studiach nikogo poznać. Pewnie głównie z mojej winy, ale ja nie o tym.
Stresuje mnie sama myśl o ślubie z jednego powodu. Gdy powiedziałam mojej znajomej o zaręczynach, spytała się sarkastycznie, czy będzie jedyna na tym weselu (widzimy się raz na ruski rok, trochę piszemy, kontakt się lekko urwał po liceum). Zaśmiałam się i zmieniłam temat. Ale od tej pory faktycznie zaczęłam się martwić. Nie mam nikogo, kto mógłby być moją druhną. Pierwotnie planowałam ją poprosić, skoro znamy się od... 5 lat? Jakoś tak. Ale po tym żarcie już sama nie wiem. Może przesadzam? Mój narzeczony to z kolei całkowite moje przeciwieństwo; multum znajomych, dusza towarzystwa. Wstępnie wygląda to tak, że z mojej strony będzie tylko rodzina i ta koleżanka.
Zazwyczaj nie potrzebuję innych, dobrze mi w „swoim świecie”. Ale jak tylko myślę o tym, że nie mam z kim zrobić wieczoru panieńskiego, nie będę miała zdjęć z druhnami... jest mi przykro. Uderzają wtedy wszystkie kompleksy naraz. Że nigdy nie będę na tyle ciekawa i „normalna”, aby udało mi się zdobyć relację na dłużej. I że na starość będę sama. Nie dlatego, że wszyscy są źli. To będzie tylko i wyłącznie moja wina.
Słuchawki bezprzewodowe to jednak fajna rzecz.
Kiedy jakiś złodziejaszek wyrwał mi telefon z ręki, to goniąc go, mogłem sobie chociaż nadal słuchać muzyki :)
Nade mną mieszka rodzina: matka i ojciec z dwójką dzieci. Dzień w dzień, a nierzadko i w nocy, słyszę wrzaski tej kobiety, jak wydziera się na dzieci. Różnie. Od debili, idiotów, kretynów, co zmarnowali jej życie. Komendy typu „zamknij ryj, kur*o” i tego typu inne miłe powiedzonka. Parę razy słyszałam, jak jej mąż na nią krzyczał, że ma tak nie mówić do dzieci, ale raczej z marnym skutkiem. Widuję te dzieci na klatce albo na podwórku. Normalne dzieciaki, które bawią się, ale nie broją. Kiedyś próbowałam nawet je zagadnąć, co tam u nich i pogadać trochę, zbliżyć się i wybadać sytuację, ale z marnym skutkiem. Były bardzo spłoszone. U sąsiadki też bywałam z prośbą o ciszę. Kilka razy nawet zrobiłam awanturę, że nie ma tak krzyczeć na dzieci. Byłam w MOPS-ie, ale miłe panie nasłały kilka razy kogoś do sprawdzenia, czy wszystko OK i widocznie było, bo oprócz tych krzyków nic się nie dzieje. Dzieci są czyste, zadbane, nie widać śladów pobicia. Normalna rodzina, oprócz tych wyzwisk.
Sama nie wiem już co mam robić. Mąż każe mi się nie wtrącać, ale na samą myśl o tym, że ta baba znowu będzie się nad nimi znęcać psychicznie, aż mną telepie. Tylko nie wiem co robić. Nagrywam te krzyki od jakiegoś czasu, ale nie wiem czy to coś da. Serce się kraje.
Podejrzewam, czemu we mnie taka silna potrzeba pomocy. Od roku staramy się z mężem o dziecko i niestety, nie wychodzi. Jesteśmy zdrowi obydwoje, ale nic to nie daje. Staram się tym nie przejmować i nie gnębić, bo wiem w głębi duszy, że kiedyś będziemy mieli własne bobo. Boli mnie jednak myśl, że ta kobieta ma wszystko to, za co ja dałabym się pokroić, i jeszcze tego nie szanuje. Że krzywdzi własne dzieci, istoty, które powinna chronić i otaczać miłością. Po prostu strasznie mnie to negatywnie nakręca i nie mogę przestać o tym myśleć, ilekroć jestem w domu i zaczyna się jej „koncert”.
Wcale nierzadko zastanawiałam się, czy nie mam problemu z alkoholem. Piłam średnio butelkę wina/kilka piw na tydzień. Mocny alkohol raczej przy okazjach typu impreza, urodziny.
Czasem nawet chciałam ograniczyć spożycie, ale przychodził dzień wolny, jakiś wieczór przy pizzy – to przecież świetna okazja na jakieś piwko... Stresujący dzień? Zasłużyłam na kieliszek wina lub może dwa.
Gdy zaszłam w ciążę, bardzo bałam się, czy uda mi się wytrwać w trzeźwości. I wiecie co? Udało się. Jestem już na końcówce i ani razu nie wypiłam nawet kropli.
Jedynym powodem, który mnie realnie zniechęcał, było to, że jako nastolatka byłam wolontariuszką w domu dziecka i napatrzyłam się wystarczająco na dzieci z FAS-em. Bardzo nie chciałabym mieć dziecka z tą przypadłością, bo widziałam, z czym się wiąże. Nie chciałabym później cierpieć razem z dzieckiem...
Ten strach pozwolił mi wytrwać w trzeźwości! Oczywiście znajomym nie powiem, że nie wynika to czysto z troski o dobro mojego dziecka i że czasem naprawdę tęskniłam za kieliszkiem dobrego winka...
Miałam jakiś czas temu chłopaka. Ten związek okazał się absolutną porażką. Początkowo wydawało mi się, że jest OK. Nie reagowałam na mnóstwo czerwonych flag, bo przecież każdy ma wady, a na tle pozostałych chłopaków ten był naprawdę spoko. Wydawało mi się wtedy, że tak po prostu wyglądają relacje damsko-męskie. Teraz już pracuję nad nimi z psychologiem, wtedy wydawało mi się, że sama te schematy pokonam.
On od jakiegoś czasu ma nową dziewczynę, a ja jestem zazdrosna. Nie o niego, nie chcę z nim być, ale o to, że dla niej jest chyba dobry, a dla mnie nie potrafił być. Nie życzę jej źle ani jemu. Wręcz cieszę się, że popracował nad sobą. Po prostu o nią, dba, przytula ją, całuje, pracuje nad sobą. Ze mną tak nie było. Nie licząc seksu, mało co mnie dotykał, nigdy nie całował z własnej woli, kiedy nie byłam wystrojona w szpilki, pełny makijaż itd., to nie byłam dość ładna – miał żal, że idziemy do jego znajomych, a ja nie w szpilkach. Dokuczał mi też, że mam piegi, cienkie włosy, za dużo ważę (mimo że ja ważyłam 56 kilo, a on 130) i to wszystko czyni mnie brzydszą. Nie ustawał w naciskach, żebym się farbowała na kolor, jaki on chce itd. Gdy razem wychodziliśmy, nigdy mnie nie odprowadzał, mimo że mówiłam, że boję się sama wracać w środku nocy przez daną okolicę, a ode mnie ma bezpośrednie połączenie do siebie. Bo wtedy on będzie w domu pół godziny później i mu się nie chce. Żerował na mnie finansowo. Gdy prosiłam, żeby nad czymś popracował, mówił, że przesadzam i jest dobrze. I dlaczego dla niej jest w stanie przestać codziennie chlać, a dla mnie nie był w stanie nawet trzymać mnie za rękę?
Mam ochotę odciąć się od wszystkich wspólnych znajomych i już nigdy ich nie widzieć i nie wiedzieć, co u nich. Nie radzę sobie z tym i nawet nie wiem czemu mnie obchodzi jego nowy związek.
Gdy się urodziłam, moja mama wpadła w poważną depresję poporodową. Po latach mi wyznała, że myślała wtedy o zabiciu siebie i mnie. Że raz rzuciła mną z całej siły o łóżko. Miała rzucić o podłogę, ale w ostatniej chwili zmieniła tor lotu.
To było ponad 30 lat temu, na małej wsi. Nikt wtedy nie mówił o depresji poporodowej i psychoterapii. Nikt nie wiedział, co to takiego.
Na szczęście mój tata jest bardzo mądrym człowiekiem. Zauważył, że coś jest nie tak z mamą, porozmawiał z nią, w końcu postanowił ją wysłać za granicę do jej siostry, żeby mama odpoczęła. Miałam wtedy 6 miesięcy. Mama wyjechała i nie było jej ponad pół roku. W tym czasie opiekował się mną tata, pomagali mu dziadkowie i ciotki z wujkami. Praktycznie cała rodzina się przejęła i zaangażowała. Robili zmiany przy opiece nade mną, gdy tata szedł do pracy albo potrzebował się przespać. Mama wróciła, gdy miałam trochę ponad rok i już chodziłam. Przegapiła moje pierwsze kroki, pierwsze wypowiadane słowa. Ale nigdy nie miałam do niej o to żalu. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że zadbała wtedy o siebie i swoje zdrowie. Cieszę się, że mam na tyle dużą i zgraną rodzinę, że moja mama miała taką możliwość. Decyzja, którą wtedy podjęli, świadczy o ogromnej miłości do mnie i do siebie wzajemnie.
Dziś mam świetny kontakt z mamą, zawsze zresztą miałam. Kocham moich rodziców, są najwspanialszymi ludźmi na świecie. Ich relacja to dla mnie przykład tego, jak powinien wyglądać związek i prawdziwa miłość. Są małżeństwem ponad 30 lat, a wciąż chodzą wszędzie za rękę, siedzą przed telewizorem wtuleni w siebie, wyznają sobie miłość każdego dnia, dbają o siebie wzajemnie i we wszystkim się wspierają. Mnie i moje rodzeństwo też. Dali nam mnóstwo miłości i ciepła, za co będę im wdzięczna do końca życia.
Cieszę się też, że w dzisiejszych czasach kobiety mają możliwość skorzystania z pomocy psychologów, psychoterapeutów. Cieszę się, że świadomość na temat zdrowia psychicznego wciąż rośnie, a same choroby coraz rzadziej są piętnowane. Gdy moja mama po latach zrozumiała, że to, przez co wtedy przechodziła, było depresją poporodową, w końcu była w stanie sama sobie wybaczyć.
Piszę to wyznanie, patrząc na moich rodziców lepiących pierogi na Wigilię. Śmieją się, żartują i popijają grzane wino z omączonych i oblepionych farszem kubków. W tle lecą świąteczne piosenki. Schowam sobie ten obraz w specjalnej szufladce na najpiękniejsze wspomnienia z mojego życia.
Dodaj anonimowe wyznanie