#MXJcG

Mam 28 lat, jestem z dziewczyną już ponad 4 lata. Jak w każdym związku, rozmawiamy o dzieciach w przyszłości, ale ja nie umiem się do dzieci przekonać. Jak słyszę płacz dziecka, to jestem strasznie poirytowany. Moja dziewczyna mówi, że mi przejdzie, ale ja tego nie czuję. Boję się być za kogoś odpowiedzialny, boję się, że będę złym ojcem lub nie dam rady i nie do końca dam radę kochać to dziecko. Kolejnym bardzo ważnym powodem jest to, że dziecko to pewne ograniczenia do końca życia, a ja nie jestem na to gotowy. Ona naciska, a ja boję się, że jak jej to wyznam, to się rozstaniemy.

#d5c5f

Mój ojciec z matką przeszli na jakiś nowy poziom rycia mi głowy. Od jakichś 5 lat jestem notorycznie włączana w ich kłótnie. Ograniczyłam kontakt do minimum, jeżdżę do nich raz w miesiącu na jedną nockę, a i to ich nie powstrzymuje przed bombardowaniem mnie złymi emocjami. Jeden na drugiego nadaje, a jak się zwróci uwagę, że może tata coś robi źle albo mama mogłaby lepiej się komunikować, to bronią siebie nawzajem i naskakują na mnie. Już im dawno powiedziałam, że ich konflikty to ich sprawa i mnie nie obchodzą. Ostatnio jednak mój ojciec przeszedł samego siebie. 
Niedawno miałam z nim spięcie w SMS-ach, bo napisałam mu życzenia imieninowe, a on odpisał, że po co piszę, przecież się nim nie interesuję. Od słowa do słowa pokłóciliśmy się o to, że jest leniwy, nic nie robi, że nawet na ślub mi nie pomógł deski przyciąć i musiałam czekać dwa tygodnie, aż narzeczony wróci z delegacji. Mniejsza o to. Dwa tygodnie później pojechałam do nich i od progu awantura, ciężka atmosfera. Potem wieczorem ojciec się napił ze swoim bratem i zaczął ryczeć, że on nie chce żyć, że jemu może i by się chciało, jakby miał wnuki (mam dopiero 24 lata, w tym roku biorę ślub), że on się powiesi itp. 
Z początku to mną wstrząsnęło i się poryczałam. Błagałam tego starego pierdołę, żeby tego nie robił. Mama była niewzruszona. W końcu, po 3h rozmów, zgodził się na wizytę u psychologa. Poszłam spać, a raczej ryczeć w łóżku i z dołu słyszałam, jak chrapie. Nazajutrz pytam, czy pamięta, co mówił. Potwierdził, po czym powiedział, że on to sobie tak tylko gadał i mam mu dać spokój. Kiedy wkurzona zaczęłam się pakować, bo mam dosyć takiej atmosfery i szantażu emocjonalnego z ich strony, znowu zaczął grozić, że się zabije, bo on nie ma wnuków i jedyna jego radość w życiu to wędkarstwo. Nie rodzina czy przyjaciele, tylko ryby, co skutecznie udowodnił, pakując się i jadąc nad wodę. Dodatkowo był wielce zdziwiony, czemu ja się denerwuję.

Już mnie to wykańcza psychicznie. Mieszkam 70 km dalej i w dni robocze mam względny spokój, a potem zaczynają się telefony i płacz, że czemu nie przyjeżdżam, nie dbam o starych rodziców itp., na dodatek jestem jedynaczką, więc nawet nie mogę na nikogo zwalić odpowiedzialności. Obydwoje ryją mi głowę strasznie. Mam takie traumy już, że nie mogę spać w nocy, jednak urwanie kontaktu nie wchodzi w grę. Wielokrotnie próbowałam, zawsze potem były groźby samobójstwa, płacz przez telefon albo nawet przyjazd do mnie do mieszkania z awanturą. Narzeczony zachęca mnie do wyprowadzki, szybkiego ślubu bez rodziny i życia na nowo i mocno się nad tym zastanawiam, ale no... To jednak rodzice. Kocham ich pomimo wszystko, choć wiem, że nie powinnam.

#pzbm1

Mój mąż nagle wczoraj zapytał: „Chcesz rozwodu?”.
Spojrzałam na niego zdziwiona, bo co prawda ostatnio mieliśmy kilka spięć, ale nic wielkiego, więc odpowiedziałam, że nie.
Wtedy usłyszałam: „Ale ja chcę...”.

I w tym momencie pękło mi serce... Tak bardzo, że nawet płakać nie potrafię.

#fdi6v

Dlaczego ludzie na siłę chcą poukładać mi życie? Chciałabym Wam opowiedzieć historię o głupocie ludzkiej.

Jestem zwyczajną, młodą kobietą. Mam 21 lat, cudownego męża i najcudowniejszego (dla mnie rzecz jasna) syna. Syn urodził się (co ważne) 5 miesięcy po ślubie. Był planowany, starania zaczęliśmy jeszcze przed ślubem ze względu na małe szanse na potomka z mojej strony, jednak mieliśmy już ustaloną datę w urzędzie. Nie chcieliśmy hucznego wesela, jedynie malutkie przyjęcie dla najbliższych (max. 15 osób), co dla niektórych jest równoznaczne z tym, że była wpadka, a my zginiemy marnie. Zdecydowana większość ludzi wie, że zmarnowałam sobie życie, bo na 100% będę chciała jeszcze poszaleć na dyskotekach (wtf?! nie znoszę dyskotek), a mąż mi zabroni. Dom? Jaki dom, on nie może mieć dobrej pracy i was nie stać! Ma dobrą pracę? Pewnie ktoś mu załatwił! Nowe auto?? Po co wam to! Widzieliśmy za 1000 zł, Niemiec płakał, jak sprzedawał, rocznik 1990, no nówka sztuka! Ty do pracy, jak mały będzie miał 2 lata? W domu siedzieć, rodzeństwo małemu zafundować, zająć się domem! Te karierowiczki...
Hitem było to, jak pół rodziny obraziło się na mnie, że do naszego mieszkania (jeszcze wynajmujemy, chcemy spokojnie uzbierać na część domu i resztę na kredyt) nie zaprosimy połowy rodziny na wakacje, przecież mamy gdzie przenocować i nas stać (dwa pokoje, pracuje tylko mąż, a cenimy sobie nasz spokój), bo mieszkamy za granicą!

Do tego opowiadania skłoniły mnie wczorajsze wydarzenia. Zadzwonił jeden ze znajomych i poprosił o pożyczkę na samochód, blisko 6000 zł, bo my na 100% mamy taką kwotę na teraz, a on byle czym nie będzie jeździł, bo wstyd. Ten sam, który wtórował złotym myślom opisanym wyżej...

Pomagamy znajomym, rodzinie tyle, ile możemy. Chcemy wziąć kredyt, kupić dom, wziąć auto na raty, jak tylko wrócę do pracy; jednak większości się w głowie poprzewracało i myślą, że mamy kokosy i mamy dawać im kasę bo tak, bo skoro my mamy na normalne życie, a nie biedowanie, to im się należy. Nie mamy 6000 zł do pożyczenia ot tak, tym bardziej komuś, kto jest taki wobec nas.
Btw. narzekającym na ciężkie życie w Polsce oferowaliśmy pomoc w znalezieniu tu pracy, nawet zamieszkanie u nas na jakiś czas za symboliczne pieniądze. Nie chcieli, bo to za daleko od rodziny, bo wiecznie coś im nie pasuje. Spośród około 10 takich propozycji zero osób wyraziło jakąkolwiek chęć ich przemyślenia.
Narzekać jest komu, robić – niekoniecznie.

#HUKNo

Jak byłam mała i rodzice na mnie nawrzeszczeli, to zaczynałam płakać; wtedy darli się na mnie, że mam przestać, bo oni dopiero dadzą mi ku temu powód. Wówczas ja zaczynałam ryczeć jeszcze bardziej, napędzana strachem przed tym, co się stanie, jeśli nie przestanę, i frustracją z tego powodu, że nie umiem wykonać ich polecenia. Uciekałam potem do toalety i tam powoli się uspokajałam albo wstrzymywałam tak długo oddech, aż nie skończyłam płakać.
Dziś odkryłam, że jakby „skończyły mi się łzy” – nie jestem w stanie już płakać.

#tRgFJ

Na studiach miałam chłopaka. Inteligentny, świetnie się uczył, zabawny, uroczy. Do tego miał lekko kręcone, blond włosy i niebieskie oczy. No cherubinek prawie, wcielenie łagodności i spokoju. Wszyscy go lubili. Ideał.
Odeszłam od niego, kiedy mnie drugi raz uderzył. Czemu go nie zostawiłam, kiedy zrobił to po raz pierwszy? Byłam młoda, głupia, naiwna i, szczerze mówiąc, w szoku. Zupełnie się tego po nim nie spodziewałam, aż nie mogłam uwierzyć, że to się w ogóle wydarzyło. Na szczęście mi przypomniał, kiedy zrobił to drugi raz. Dobrze, że miałam możliwość odejść.
Od tamtej pory minęło kilka lat. Ostatnio widziałam go w markecie spożywczym. Stał na środku alejki i darł się na jakąś dziewczynę (to najprawdopodobniej była jego dziewczyna, bo tak to wyglądało). Ona miała spuszczony wzrok i nic nie mówiła. Ludzie omijali ich szerokim łukiem i nie reagowali. Nie szarpał jej ani nic, więc może nie chcieli się wtrącać. Ja stałam za regałem i mnie jakby sparaliżowało. Sam ton jego głosu. Wystraszyłam się potwornie i też nie zareagowałam na to, co on robił. Po prostu szybko uciekłam, zanim mógł mnie zobaczyć.

Trochę mi wstyd, że nic nie zrobiłam, ale z drugiej strony co miałam zrobić? Powiedzieć mu, że tak nie wolno? Bałam się. A jeszcze bardziej przeraziło mnie to, jaki on nadal ma na mnie wpływ. Naprawdę wystarczył tylko jego głos, żebym zamarła. A myślałam, że zostawiłam to już wszystko za sobą. Zapomniałam i nic mi nie jest. No chyba jednak nie do końca. Pewnie nie pomógł fakt, że nigdy nikomu nie powiedziałam, dlaczego się z nim rozstałam. Wstyd mi było. Sądziłam też, że nikt mi i tak nie uwierzy, bo wszyscy go uwielbiali i bardzo się dziwili, jak mogłam go zostawić. Wstyd mi też, że nigdy nie doniosłam na niego na policję, ale tłumaczyłam sobie, że tylko mnie uderzył. To za mało, żeby iść na policję, przecież mnie nie skatował. No i powtarzam – wstyd mi było. Udawałam więc, że nic wielkiego się nie stało. Teraz widzę, że to był błąd, a on nie poniósł żadnej kary i się nie zmienił. Mam jednak nadzieję, że tej dziewczyny nie bije. Tyle że pewnie zaklinam rzeczywistość.

#KncKa

Przez długi okres w swoim życiu myślałem, że czerwone przyciski „stop” w autobusach działają identycznie jak hamulec awaryjny w wagonie pociągu. Wystrzegałem się ich jak ognia, wierząc, że gdybym go nacisnął, przyszedłby autobusowy konduktor i kazał płacić sobie pieniążki za nadużycie.

#8MIcG

Jestem mężczyzną w wieku 26-32 lata (celowo anonimizuję nawet wiek, bo chciałbym się zwierzyć). Z jednej strony mam obecnie wszystko, czego mógłbym pragnąć. Mam duży dom, który dzielę z rodzicami, lekką pracę, gdzie pracuję z domu. Zero kredytów, długów, kłopotów. Mam kochającą rodzinę, która zrobiła w życiu dużo dobrego, teraz ja pomagam. Jednak jest pewien mankament, przez który przegrałem część młodości. 
Oboje rodziców pochodzi z tak zwanego awansu społecznego. Dorabiali się od zera, więc mocno stąpali po ziemi. Dodatkowo byli raczej mocno religijni, zwłaszcza mama. Niestety rzutowało to na moje życie w okresie nastoletnim i na studiach. Zwłaszcza w liceum. Miałem prawie tylko siedzieć w domu, uczyć się, żadnych związków, imprez, wakacji z dziewczyną. Najśmieszniejsze, że cieszyłem się powodzeniem całą szkołę, ale pruderyjna propaganda w domu powodowała, że nie doświadczyłem nawet pierwszego pocałunku. Tu się przyznaję, moja też wina, bo dałoby się mieć jakieś młodzieńcze tajemnice przed rodziną, ale wychowanie pod kontrolą nieco upośledza samodzielne działanie. 
Minęły lata, budzę się po ukończeniu studiów, wyszedłem do ludzi i okazuje się, że zostałem wychowany na kalekę jako facet. Tak naprawdę nigdy mi nie zależało, by zaliczać na prawo i lewo, wiem, że dzisiaj dziewczyny mają do 30. po kilku partnerów. I mimo że mam 185 cm wzrostu, jestem ładny, ba, nawet wyglądam na młodszego, niż jestem, jestem w czarnej dupie i w sumie w sprawach związku czuję się jak incel i osoba cofnięta w rozwoju. Moje rówieśniczki są po pierwszych miłościach, przygodach, teraz mają inne priorytety – stały związek, potem dzieci etc. Z dużo młodszymi nie wypada się zadawać. Więc w tym temacie przegrałem życie. 
Zawsze za młodu słyszałem, że inni mogą się bawić, ja nie jestem inni itp. A teraz rodzina się dziwi, czemu nie mam partnerki. Ominął mnie najlepszy okres, jeśli chodzi o związki i relacje damsko-męskie. Młodość ma swoje prawa i swój czas, który dla mnie minął. I co dało mi kościelne wychowanie pod kątem związków? Kiedyś kompleksy, teraz wypalenie. Raz się zwierzyłem koleżance, że nigdy nic, to ona się żachnęła, że ta, ktoś z moim wyglądem to chyba jaja sobie robi. Obserwuję pary rówieśników i pary nastoletnie. Nastolatkowie się przytulają, całują w kinie, wieczorami w galeriach, a moi rówieśnicy już emocjonalnie wypaleni, kłócą się w Ikei o kolor zasłon. 
Mogę brzmieć incelsko, niedojrzale, wiem, ale ciężko myśleć inaczej. Ale od razu zaznaczam, że nie mam pretensji do dziewczyn, że miały swoje przygody. Młodość ma swoje prawa. I też bym tak chciał. Dlatego z powodu wieku na pierwszą miłość raczej szans nie mam, więc pewnie niebawem udam się do... najstarszego zawodu świata.
Dodaj anonimowe wyznanie