#TD6y8

Moi rodzice za czasów bycia młodym małżeństwem zaprzyjaźnili się z innym małżeństwem, które nazywam wujkami, choć nie jestem z nimi w żaden sposób spokrewniony, ale jesteśmy sobie bliscy jak rodzina. Wujek jest policjantem i kiedy spotykali się z moimi rodzicami, już od małego uczył mnie o niebezpieczeństwach i przeciwdziałaniu zagrożeniom. Nauczył mnie m.in. skutecznego wyrwania się, kiedy jakiś porywacz chciałby mnie obezwładnić i porwać. Jako iż wujek jest też śmieszkiem do potęgi, to w ramach żartu i utrwalania umiejętności praktycznych z „edb” czasem obezwładniał mnie dla żartu, a ja się mu zawsze skutecznie wyrywałem, i miałem przy tym kupę zabawy, a reszta sobie z tego żartowała ;P
Kiedy miałem 9 lat, wyjechaliśmy z wujkami do Turcji do dość prestiżowego hotelu z basenami i mnóstwem atrakcji. Każdą wolną chwilę spędzałem tam na kąpieli i zabawie z moim „kuzynem” (synem wujaszka).
Pewnego dnia po zabawie z kuzynkiem miałem parcie ostre na toaletę, toaleta znajdowała się po drugiej stronie strefy basenowej w trochę zacienionym miejscu, więc troszkę daleko od leżaków, na których leżeli moi rodzice. Zakomunikowałem im, że idę za potrzebą i po uzyskaniu typowego „uważaj na siebie!” ruszyłem śmiało w stronę toalet. Po załatwieniu potrzeby wyszedłem z toalet i nagle poczułem, jak ktoś mnie dość mocno obejmuje. Pomyślałem, że pewnie wujo niepostrzeżenie szedł za mną i czekał, aż wyjdę, aby mi zrobić psikusa, więc wyrwałem mu się i zacząłem biec, śmiejąc się i krzycząc: „Nie dogonisz mnie!”. Kiedy dobiegłem do rodziców, zauważyłem wujka, który drzemał sobie na leżaku. Mogę przysiąc, że serce w tym momencie stanęło mi w gardle. Przerażony obróciłem się, ale nikt za mną nie biegł. Nie wiem jakim cudem nie sprawdziłem, kto mnie obezwładnia i od razu założyłem wujka-żartownisia, ale cieszę się w tym momencie, że potrafiłem poradzić sobie z zagrożeniem – i za to jestem wujaszkowi dozgonnie wdzięczny.

Czasy się zmieniły, z bezpieczeństwem jest coraz gorzej. Jeżeli macie dzieci, to zapiszcie je na jakiś kurs samoobrony dla dzieci. Dzieciak może kiedyś uratować sobie tyłek, a wy będziecie o niego spokojniejsi.

PS Dla wytrwałych mały bonus w postaci typowo anonimowej krótkiej historii:
od tamtego momentu do końca pobytu sikałem do basenu.

#XWoqk

Od trzech lat mieszkam w tym samym mieszkaniu. Dużo czasu spędzam w pracy. Potem lubię sobie iść na spacer, rower lub basen, żeby mieć chociaż minimum kondycji (pracę mam siedzącą). Jak mam wolne, to często jeżdżę do rodziców. Nie są już tacy młodzi, a mają dom i tam zawsze jest coś do zrobienia, więc chcę im pomóc. Czasem wyjdę też gdzieś z kumplami. Do mieszkania wracam więc głównie po to, żeby spać. A śpię jak kamień i ciężko mnie obudzić. Jeśli już jestem w domu, to gram na komputerze, w słuchawkach, albo słucham muzyki czy podcastu, też w słuchawkach, bo tak lubię.

Ostatnio przyszła do mnie sąsiadka z naprzeciwka. Mówiła, że próbuje mnie złapać już kolejny raz, bo ma ważną sprawę. Powiedziała mi, że mąż od dawna znęca się nad nią psychicznie. Ciągle się na nią wydziera, a ostatnio nawet ją uderzył. Mówiła, że to był pierwszy raz i właśnie to sprawiło, że w końcu zdecydowała się na rozwód. Następnie dodała, że ja jako najbliższy sąsiad na pewno wszystko słyszałem i ona chce, żebym zeznawał w sądzie na jej korzyść. Zatkało mnie. Musiałem odmówić, bo ja naprawdę NIC nie słyszałem. Nic. Tyle że ja rzadko jestem w domu. Ona się wkurzyła. Stwierdziła, że wszystkie chłopy takie same. Męska solidarność i jak kobiecie trzeba pomóc, to każdy udaje, że nic nie widział i nic nie słyszał.

Poszła, a ja mam straszne wyrzuty sumienia, że nie pomogłem. No ale jak miałbym zeznawać? A co jeśli ona kłamie i ten chłop jest niewinny? Mógłbym mu nieźle zaszkodzić. Nie mówiąc już o tym, że nie chciałbym kłamać przed sądem i zeznać coś, czego świadkiem nie byłem. Nie ma mowy! No ale z drugiej strony – co jeśli ona mówiła prawdę, a ja nie chciałem pomóc kobiecie? No ale znowu – jak? Ja nic nie słyszałem! Nie sądzę jednak, że mi uwierzyła. Sam już nie wiem. Beznadziejna sytuacja.

#q1VSp

Mój chłopak jest wysportowany, dobrze wygląda, ma bardzo dużo przyjaciółek ładniejszych ode mnie. I tu pojawia się problem.

Nigdy mnie aż tak nie ciągnęło do sportu, dla niego spróbowałam, ale mimo tego że chcę dobrze wyglądać, chodzę na siłownię, to jedzenie zwycięża. Nie jestem super szczupła, też nie jestem taką osobą, która waży aż tak dużo, ale jak siedzę przy jego przyjaciółkach, to czuję się gorsza.

Boję się, że dla niego jestem za mało atrakcyjna.

#zvCyU

Mam problem z chłopakiem. Jesteśmy razem od roku i wydaje mi się, że on mnie okrada. Nigdy nie byłam roztrzepana w kwestii pieniędzy, tzn. zawsze wiedziałam, ile mam w portfelu, ile gdzie wydałam, zbierałam paragony. Ale zaczynam w siebie powątpiewać. Giną mi różne sumy, najczęściej 5 zł, 10 zł, ale raz zdarzyło się, że „zgubiłam” nawet 100 zł. Gdy jeszcze ze sobą nie mieszkaliśmy, on nocował u mnie po ognisku u znajomego, na którym byliśmy razem. Następnego dnia nie miałam stówy w portfelu. Szok, myślę, wypadła? Ktoś się dobrał do mojej torebki? Sami znajomi przecież. Jakbym chociaż piła alkohol, to mogłabym na to zwalić, ale byłam kierowcą... Stówa wyparowała, oczywiście nie wiadomo co się z nią stało. Inna podobna sytuacja, miałam pięć dych w portfelu + plus jakieś 20 zł w drobniakach, spałam tym razem u chłopaka, byliśmy na imprezie. Na drugi dzień pięć dych wyparowało. Dobrze wiem, że ja ich nie wydałam, bo nie urwał mi się film itp. Ale w tym wypadku też go nie złapałam za rękę, on zwalał na to, że wydałam na alkohol. Trudno, brak argumentów. Gdy zamieszkaliśmy razem, drobne kwoty zaczęły mi ginąć częściej, np. wiem, że mam w portfelu odliczone 5 zł na bilet, kolejnego dnia chcę go kupić, a kasy nie ma! Przecież nie zdążyłam jej jeszcze wydać, więc co, do cholery? Takich sytuacji było jeszcze multum, gdzie miałam odliczone drobne na coś, a gdy ich potrzebowałam, to ich nie było. Pytałam go, czy nie brał kasy z mojego portfela, np. na bilety czy coś. Ale on zawsze się oburzał, że broń Boże, on w mojej torebce nie grzebie i może gdzieś mi wypadło. Sytuacja doszła do tego stopnia, że zliczałam pieniądze po powrocie do domu i spisywałam kwotę na kartce, bo myślałam, że już wariuję. Najlepszy teatrzyk był ostatnio, gdy znów zginęło mi 5 zł, już nie wytrzymałam i wydarłam na niego gębę, że albo on bierze te pieniądze, albo krasnoludki. I kilka godzin później on niby „znalazł” te 5 zł pod krzesłem, na którym stała torebka. Serio? Wyśmiałam go, bo wszystko było widać – jak zrzuca te pieniądze, a potem udaje, że je znajduje.

Apogeum nastąpiło wczoraj. Miałam dwa bony w torebce. Jakieś przeczucie kazało mi zaglądnąć do portfela (chociaż wiedziałam, że kasy w nim nie ma, więc czułam się bezpiecznie). Głupia ja! Otwieram, a tam tylko jeden bon... Wkurzyłam się już totalnie, zadzwoniłam do niego, że znowu mi coś ukradł, a on oczywiście udawał, że nie wie o co chodzi „i na cholerę ci ten bon?!”.

Nie mam już siły. Wykrzyczałam mu, że jeszcze raz zginą mi jakieś pieniądze, to się wyprowadzam. Od wczoraj nie rozmawiamy. Nie chodzi nawet o te pieniądze, bo jak nie ma, to wystarczy poprosić, już mu to tłumaczyłam. Ale o sam fakt, że kłamie jak z nut i wszystkiego się wypiera bez mrugnięcia okiem.
Głupia ja, naiwna stara baba, która nie wie co robić.

#LPj2c

Moja babcia, gdy byłem małym czymś, powiedziała mi (abym w miejscach publicznych zachowywał się grzecznie), że przez kamery patrzy Jezus.

Tak więc do 7 roku życia często stawałem przed kamerami i się do nich modliłem jak przykładne, grzeczne dziecko. Dopiero mama uświadomiła mi, że kamery nie należą do Jezusa.

#9EKwQ

Mam 30 lat, jestem dziewczyną (podobno atrakcyjną), pochodzę ze wsi, w domu nigdy się nie przelewało, mimo braku wsparcia od rodziny wyrwałam się do dużego miasta, skończyłam studia, rozwijałam pasje. Siedem lat temu poznałam faceta, prawie 20 lat różnicy (nie, nie był bogaty). W międzyczasie ciężką pracą rozwijałam swój biznes związany z moją pasją, od zera, bez niczyjej pomocy finansowej. Szło tak dobrze, że mój facet postanowił zrezygnować ze swojej pracy (nie zarabiał kokosów) i postanowiliśmy, że będzie mi co jakiś czas pomagał (około kilka-kilkanaście godzin w tygodniu), a ja w zamian będę nas utrzymywać w 100%, czyli płacić za mieszkanie, rachunki, zakupy, podróże, codzienne jedzenie w restauracjach, wszystko co zechce (miał swobodny dostęp do moich pieniędzy, ufałam mu). Tak, brzmię jak idiotka, ale byłam zakochana. 
Minęło kilka lat, moja firma się mocno rozwinęła, odłożyłam sporo pieniędzy, aby zabezpieczyć się na przyszłość. On zaczął robić się agresywny, wybuchowy, ma duży problem z tym, że osiągnęłam sukces, ciągle wmawia mi, że nikt by mnie nie chciał, że bez niego sobie nie poradzę, wulgarnie się do mnie zwraca, abym miała coraz niższe poczucie wartości. Ciągle się kłócimy, wpadłam w depresję, pojawiały się myśli samobójcze, w międzyczasie rok psychoterapii. Próbowałam wszystkiego, ale nie mam siły o to walczyć, w końcu zaproponowałam rozstanie, mimo że wciąż żywiłam uczucia, myślałam, że może to sprawi, że zawalczy o nasz związek i będzie lepiej. Zamiast tego on za każdym razem grozi mi, że jeśli odejdę, to zniszczy mnie finansowo, bo uważa, że dzięki jego pomocy wszystko osiągnęłam. Kompletnie nie docenia tego, że przez te wszystkie lata nie musiał dodatkowo pracować, że miał życie na wysokim poziomie, zagraniczne podróże, dobry samochód do dyspozycji, mnóstwo wolnego czasu. 
Mam wrażenie, że liczą się dla niego tylko moje pieniądze, że nigdy mnie nie kochał. Jestem załamana, nie mam siły na jakieś wojny po sądach. Załamuje mnie brak poczucia wdzięczności za to, ile mu dałam. Ja niczego od niego nie chcę, chcę tylko spokoju, bo moja psychika wysiada.

#BEGlx

Rodzice nie pozwalali mi robić wielu rzeczy, podawali wszystko w wątpliwość i powodowali, żebym się wstydził za byle co.
Teraz wstydzę się wszystkiego. Na siłę ciągnę się ku przeciętności, nie mam żadnych ambicji, satysfakcjonuje mnie byle co. Najbardziej wstydzę się samego siebie, wstydzę się swoich pasji, swoich marzeń, swoich poglądów, swoich planów. Jestem dorosłym człowiekiem, niedługo skończę studia, nie wiem co ze sobą robić. Studia oczywiście przeciętne, bo wstyd mi było opowiadać wszystkim, że idę na coś lepszego, a potem się nie dostać, więc nawet nie uczyłem się do matury, żeby zdać na cokolwiek wybitnego. Przeciętnie się ubieram, w kontaktach z ludźmi jestem przeciętny, nie narzucam się nikomu niczym, zawsze jestem pomocny, dobroduszny i szczery, czym odrażam ludzi, bo jestem ekstremalnym nudziarzem. Jestem wykorzystywany przez ludzi, poniżany i wyśmiewany, bo wstydzę się im cokolwiek odpowiedzieć albo postawić na swoim. Jestem mięciusieńki jak gąbka.

Jak marzę o tym, żeby gdzieś pojechać (choćby do Czech albo Niemiec na 3 dni, żeby coś fajnego zobaczyć), łapię się na tym, że to głupie, odczuwam poczucie winy i wyobrażam sobie, że nade mną stoi moja matka, która robi mi wyrzuty, że piniondze wydaję na głupstwa, że gdzie ja mógłbym gdziekolwiek pojechać, pewnie bym się zgubił albo by mnie zabili, przestań sobie wyobrażać, chyba upadłeś na głowę, siedź na dupie – i inne teksty, którymi karmiono mnie za dzieciaka do tego stopnia, że czasami boję się wyjść w domu. Matki oczywiście nie ma w pobliżu i nikt mi nie broni, ale muchomor jest trwale popsuty.

Nie wiem, czy kiedykolwiek osiągnę jakiś sukces zawodowy, prędzej stawiałbym na to, że przez 20 lat będę parzył komuś kawę i zaklejał koperty, bo nie będę miał odwagi powalczyć o lepsze zatrudnienie gdzie indziej albo o awans. Nie mam szans u żadnej kobiety, bo jestem totalnym zaprzeczeniem męskiego, spontanicznego, ambitnego i odważnego partnera, których mają dookoła siebie na pęczki. Nie mogę wygrywać we własnym zakresie, żyjąc dla siebie, bo przyjemność odbierają mi paranoje i kompleksy, które rozbijają w drobny mak każdą moją interakcję z ludźmi na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Czuję się jak aktor w chujowym filmie, jestem tak sztuczny, że ludzie czasami muszą myśleć, że jestem upośledzony.

Nie muszę chyba wspominać, że moje dotychczasowe życie przypominało oczekiwanie emeryta na zgon, herbatki, krzyżówki, bujane fotele. Prześlizgnąłem się przez tę słynną młodość i nie mam absolutnie żadnego kapitału, a najfajniejsze wspomnienia mam sprzed komputera.

#97p17

Całe dzieciństwo byłam „tą brzydką”. Wychowałam się z babcią na wsi i tam środowisko nie było ani postępowe, ani miłe, bardziej prostolinijne. No to i nikt nie ukrywał, że wnuczka Krysi to brzydota. Sąsiadki wprost mówiły: „O Jezu, dziecko, ty to się musisz uczyć, bo chłopa nie znajdziesz”.

Po podstawówce zaczęłam szybko dojrzewać i tak w wieku 13 lat wyglądałam dużo ładniej. Biust urósł, biodra się zaokrągliły, wyglądałam na co najmniej 16 lat. Internet dopiero raczkował w kwestii makijażu, ale nauczyłam się stamtąd, jak się malować. Gdy jechałam 40 minut autobusem do najbliższego miasta do gimnazjum, malowałam się, często przebierałam w inne ciuchy. Poznałam tam koleżanki dużo bardziej wyzwolone ode mnie. Miałam pierwsze miłostki, schlebiało mi, jak chłopcy mnie kokietowali. Ale mi było mało. W wieku 14 lat chodziłam na imprezy „dla dorosłych” razem z nieco patologicznymi koleżankami. Babcia myślała, że się uczę z koleżankami, a ja odkrywałam świat alkoholu i facetów. Dziewictwo straciłam w kiblu na imprezie. Nie podobało mi się takie życie, chciałam miłości jak z bajki, żeby facet rzeczywiście się mną zainteresował. Ale nie potrafiłam przyciągnąć ich niczym innym jak ładna buzią i obietnicą numerku po imprezie. Wiele było takich incydentów, łatka została słusznie przyklejona i faceci traktowali mnie jak traktowali. Nie mam do nikogo pretensji, bo sama im na to pozwalałam. Tak bardzo potrzebowałam ich uznania, ganiania za mną, że czułam się w obowiązku dać im coś w zamian. 
Robiłam tak przez gimnazjum i całe liceum. Na końcu już miałam dosyć. Czułam się wypruta z emocji, ciało traktowałam jak nic nie znaczącą powłokę. Miałam za sobą nawet dwie próby samobójcze. Babcia nie chciała reagować, nie chciała widzieć, z ulgą wysłała mnie na studia. Tam odżyłam. Z dala od poprzedniego środowiska wychodziłam powoli ze swojego nałogu. W końcu trafiłam na faceta, który traktował mnie tak, jak należy. Zabierał na randki, chciał ze mną rozmawiać, a nie tylko obmacywać. Mówił komplementy o mojej inteligencji, a nie biuście. Nasz związek stał się bardzo poważny, a ja ciągle biję się z myślami, czy powiedzieć mu o mojej bujnej przeszłości. Zwłaszcza że skłamałam na samym początku, mówiąc mu, że miałam tylko jednego partnera. Wstyd mi za to co wyprawiałam i nie chcę do tego wracać, ale boję się, że prawda może kiedyś wypłynąć... A z drugiej strony nie chcę niszczyć tego, co mam.

#Xu1of

Mam syna – dwadzieścia wiosen, fajny facet, wraz ze swoją siostrą szczęście mojego życia i jego spełnienie. Z dorosłą już (metrykalnie) dzieciarnią mamy układy bardziej przyjacielskie niż relacje ojciec – dzieci.

I dzisiaj Młody wyznał mi deko szokującą rzecz.
Ze swoją dziewczyną są od ładnych kilku lat. Miłość jak bambosz, fajna relacja, fajny związek. Ona gdzieś na weekendowe szkolenie wybyła, Młody pojechał swojej, jak twierdzi, przyszłej teściowej, pomóc w typowo męskich domowościach – ogród, tu przykręcić, tam odkręcić. „Teściowa”, by Młodego nie wypuszczać po całym dniu, zrobiła jakąś świetną kolację, winko, po winku mocniejsze napitki i w efekcie Młody obudził się obok „Mamusi” – zadowolonej, dopieszczonej i uśmiechniętej.

I cholera, po raz pierwszy w moim prawie pięćdziesięcioletnim żywocie zwiesiłem żuchwę tak, iż nie wiedziałem co Młodemu powiedzieć. Mózgownica mi się sfilcowała...
Dodaj anonimowe wyznanie