Zawsze miałem się za osobę nietolerującą przemocy wobec kobiet (nawet kwiatkiem). Czasem zastanawiałem się, jak zareaguję, gdy ktoś przy mnie uderzy kobietę. W myślach strzelałem typa w pysk. Niestety od zeszłego tygodnia zmieniłem swoje podejście.
Sytuacja miała miejsce pod namiotem, nad jeziorem. Od północy przez dwie godziny napruta Grażyna wyzywała swojego partnera, że za długo pracuje, że jej nie szanuje, że bardziej od niej kocha swoją córkę, że ma ją za nic, bo ona nie pracuje. Potem doszło jeszcze, że nie ma jak, że jedyne, czego od niej wymaga, to: przynieś, podaj, pozamiataj. Chłop jej na spokojnie tłumaczy, że tak nie jest, że pojechali na biwak, że skoro ona nie pracuje, to on musi więcej zarabiać, żeby się utrzymali itp. Po dwóch godzinach, gdzie już nie słyszeliśmy własnych myśli, zaczęła krzyczeć: „No uderz mnie! Pokaż, że nie masz jaj!”.
A ja szczerze kibicowałem typowi, żeby ją pierdyknął w głupi pysk i żeby się zamknęła...
Stałem się złym człowiekiem.
Jestem głupia, bo raz na ruski rok zdarza mi się coś skomentować albo zamieścić jakiś post gdzieś w necie. Nie obrażam nikogo, nie oceniam, piszę o sytuacjach z mojego życia, o moich doświadczeniach. Niby nic takiego. Ale zawsze, cokolwiek bym napisała, jak bardzo starała się być neutralna, i tak znajdzie się parę osób, które muszą wylać na mnie wiadro pomyj i wyładować na mnie swoje frustracje (tak przynajmniej to odbieram). Niby nie powinnam się takimi pierdołami przejmować, ale jest mi zwyczajnie, po ludzku, cholernie przykro. Tak jak dziś, gdy przeczytałam, że do niczego w życiu nie doszłam, a się wymądrzam, i że moją pracę mogłaby małpa wykonywać. No smutno mi. Ten komentarz niestety „zrobił” mi dzień :/
Mój mąż jest uzależniony od pornografii. Już dłużej nie mogę tego wytrzymać. Jesteśmy razem kilkanaście lat, od 10 jesteśmy małżeństwem. Jego nałóg sprawił, ze nasze życie intymne nie istnieje. Nigdy nie istniało. Raz wspomniałam o terapii. Wściekł się i nie odzywał do mnie parę dni. Myślałam, że skoro zdał sobie sprawę z tego, że jest uzależniony, sam spróbuje coś z tym zrobić. Nic bardziej mylnego. Żyje sobie w swoim internetowym świecie. A ja? Ja żyję w białym małżeństwie. Nie wiem dlaczego. Nie wiem dlaczego w ogóle się na to godziłam. Każda próba podjęcia współżycia kończy się fiaskiem, a on jest za to zły na mnie. Niestety, nie jestem w stanie zapewnić mu takiej stymulacji jak filmiki. Utknęłam w platonicznym związku i jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem i nigdy nie byłem mistrzem ortografii.
Na lekcji polskiego w gimnazjum pani poprosiła mnie do tablicy. Moim zadaniem było wypisanie kilku wyrazów, jednym z nich był „chleb”. Napisałem ten wyraz z „p” na końcu. Po tym, jak klasa ryknęła śmiechem, domyśliłem się, że coś jest źle, więc poprawiłem na „hlep”...
Druga salwa śmiechu była tak wielka, że dosłownie zapadłem się pod ziemię :')
Mój mąż zaczyna mnie obrzydzać.
Jesteśmy razem 10 lat, mamy dwójkę dzieci w przedszkolu.
Pierwszy raz to zauważyłam, gdy zaczął golić się jedynie wtedy, gdy chciał się ze mną kochać. Zarost bardzo mi się nie podoba, o czym on doskonale wie. Drugim punktem było wyjście na spacer w dniu urodzin dziecka. Tak objadł się tortem, że nie był w stanie schylić się i zawiązać sobie butów. Uświadomiłam sobie, że przez te 10 lat mój mąż prawie podwoił swoją wagę. Trzecim punktem był spacer, bez dzieci. Po przejściu 500 metrów był tak zmęczony, że musieliśmy odpoczywać, a szliśmy powolutku.
Na początku znajomości często urządzaliśmy wycieczki rowerowe. Jakoś z nich rezygnował, ja coraz częściej wchodziłam sama lub z koleżanką. Teraz mówi, że on nie ma czasu na ruch, mimo że zorganizowanie opieki dla dzieci na godzinę dziennie to żaden problem.
Ostatnim punktem było to, gdy obudziłam się w nocy, jak przyszedł do łóżka. Nie obudził mnie przytuleniem albo buziakiem. Obudził mnie smród, bo znów nie chciało mu się umyć. A dni coraz cieplejsze, w zimie brak codziennego prysznica nie był tak wyczuwalny. Powiedziałam o tym mężowi, ale to zbagatelizował. Dla niego to powód do żartów, dla mnie do unikania kontaktu fizycznego. Mąż pracuje zdalnie, praktycznie nie wychodzi. Jest też coraz bardziej marudny, coraz trudniej mi zaangażować go w jakąś aktywność, z dziećmi lub bez nich. Ze znajomymi już się nie spotyka. Nie mam pomysłu, co mam zrobić, aby mój mąż znów o siebie dbał. Żeby znów mi się zaczął podobać.
Jako mała dziewczynka (7-8 lat) dostałam szlaban od rodziców. Obrażona pobiegłam do swojego pokoju i obiecałam sobie, że ucieknę. Ale nie przez drzwi, to nie byłoby w moim stylu. Chciałam wyjść przez okno, żeby rodzice nie zauważyli. Jednak pod moim oknem było zejście do piwnicy, o którym kompletnie zapomniałam... Otworzyłam okno, wdrapałam się na parapet i skoczyłam w dół.
Skończyło się na tym, że miałam złamaną nogę, a opieprz dostałam jeszcze większy niż przedtem.
Im starsza jestem, tym bardziej nie lubię ludzi, ale nie na zasadzie jakiegoś nieśmiesznego mema z Facebooka typu „patrzcie, jaka jestem zołza” itp. Kiedyś nie lubiłam pojedynczych osób czy jakiegoś wrednego nieznajomego, teraz doszło do tego, że wszędzie widzę fałsz i zakłamanie, nawet wśród rodziny czy bliskich znajomych. Od jakiegoś czasu coś we mnie pękło, bo dowiaduję się coraz gorszych i parszywych rzeczy o ludziach, których uważałam za bliskich. Zaczynam zauważać, ile jest w nich zakłamania i hipokryzji. Przestaję ufać. Nie ufam większości członków rodziny, ludziom z pracy, nowo poznanym osobom. Nie ufam praktycznie nikomu... Nawet nie wiecie jak bardzo chciałabym lubić ludzi i umieć z nimi współpracować, przeżyłam jednak zbyt wiele nieprzyjemnych doświadczeń z nimi. Od jakiegoś czasu mam ochotę zamknąć się w mieszkaniu i nie widzieć nikogo, nawet wyjście na zakupy zaczyna być przykrym obowiązkiem. Nie chcę pokazywać się nikomu... Sama myśl o tym, że miałabym się z kimś spotkać męczy mnie psychicznie. Lubię spędzać czas sama, ale zaczynam się niepokoić, bo to zachodzi trochę za daleko. Normalnym jest od czasu do czasu pobyć samemu, a u mnie trwa to już rok. Nie spotykam się z nikim i niestety jest mi z tym dobrze. Wydaje mi się, że muszę zmienić środowisko, może to by pomogło.
Toksyczne związki. Długo zastanawiałam się, czy to opisać, ale uznałam, że powinnam. Ku przestrodze.
Zaczęło się pięknie: ideał: przystojny, miły, niesamowicie szarmancki. Wpadłam po uszy. Dość szybko zdecydowaliśmy się na współżycie, choć byłam dziewicą. Niedługo później wprowadził się do mojego mieszkania. Sielanka trwała kilka miesięcy. Zdradził mnie z koleżanką z pracy… sam się do tego przyznał. Zdradził z kobietą dużo starszą ode mnie, mężatką. Poznałam nawet szczegóły.
Powinnam była uciekać wtedy jak najdalej, jednak po jego błaganiach i grożeniu, że odbierze sobie życie beze mnie, zostałam.
Potem było tylko gorzej.
Zaczęło się od prania mózgu.
Wierzyłam w to, że to moja wina, że mnie zdradził. Bo nie zaspokajałam go tak, jak chciał, bo nie jestem wystarczająca. Bo jestem do niczego. Przestałam czuć się atrakcyjną kobietą, którą przecież byłam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zwracał na mnie uwagę, przestałam się malować, zakładałam obszerne swetry. Obcięłam ukochane długie włosy. Zaczęłam zrywać kontakty z przyjaciółmi, z rodzicami. W końcu odcięłam się od nich całkowicie. Jemu to pasowało, ponieważ coraz bardziej byłam podporządkowana jemu.
Zdrady stały się codziennością. Zaczęły się akty przemocy psychicznej, kiedy mówił mi, że jestem nikim, że gdyby nie on, całe życie byłabym sama, bo kto by mnie chciał. Po czasie zaczynało dochodzić do przemocy fizycznej, czasami mnie uderzył, czasami popchnął, czasami dusił. Nie miałam już sił nawet z nim walczyć. Moja obojętność była niejednokrotnie wykorzystywana, bo „używał” mnie w jaki tylko sposób chciał, głównie wbrew mojej woli. Stałam się wrakiem człowieka. Potwornie schudłam, zaczęłam się okaleczać, miałam napady bulimii, nabawiłam się stanów lękowych.
Po pół roku piekła, a niemal roku związku, wpadłam na dawną przyjaciółkę. Początkowo mnie nie poznała, później wyciągnęła na kawę. Odważyłam się pójść. Po długiej rozmowie w końcu pękłam. Opowiedziałam jej, co dzieje się w moim związku.
Zabrała mnie do siebie do domu, wyłączyła mój telefon, zebrała kilku kolegów, żeby pomogli jej wywalić tego człowieka z mieszkania. Później pomogła mi się pozbierać, znalazła nowe mieszkanie, o którego położeniu wiedziały tylko cztery najbliższe mi osoby. Zmieniłam numer telefonu, były został zablokowany na wszelkich portalach społecznościowych.
Przyjaciółka mnie uratowała. Piekło się skończyło.
Minęło parę lat. Udało mi się zaufać innemu mężczyźnie, choć było to bardzo trudne.
Wszystko układa się dobrze.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu, zastanawiam się, jak mogłam być tak naiwna i zaślepiona miłością. Jak niewiele brakowało, żeby wszystko skończyło się tragedią.
Po kilku latach związku rozstałem się. Życie. Postanowiłem wrócić do gry po kilkumiesięcznej przerwie. Umawiałem się na randki. Usłyszałem o sobie, że jestem mało męski, jestem kłamczuchem, „jesteś ciepłe kluchy, a ja chcę prawdziwego faceta”,
że jestem kryminalistą itd., itd.
Jak się okazało, jestem mało męski, bo gotuję, sprzątam, prasuję, piorę i lubię to.
Jestem kłamczuchem, bo niby mam firmę zajmującą się sprzątaniem biur, hal, różnych obiektów, hoteli itd., ale na wiele zleceń jeżdżę osobiście (bo po prostu lubię sprzątać). Zatrudniam 52 osoby w firmie, więc chyba ruch w biznesie jest. Dzięki pracy stać mnie na dom, dwa samochody i dwa motocykle.
Czemu ciepłe kluchy? Bo mam dwa kotki i psa. Kocham te zwierzaki i mogę o nich rozmawiać godzinami.
A czemu kryminalista? Bo mam kilka tatuaży i 192 cm wzrostu.
No cóż, poszukiwania trwają dalej :)
Chciałabym w tym miejscu podziękować hotelowi „Iks” i jego profesjonalnemu personelowi za cudowną odmianę w życiu.
Kilka lat temu poznałam wspaniałego mężczyznę i szybko doszłam do wniosku, że to z nim chcę spędzić resztę życia. Pół roku temu oświadczył mi się, a ja, szczęśliwa do szaleństwa, oświadczyny przyjęłam. Oczywiście zaczęliśmy oboje planować wspólnie dalsze kroki, ślub, miesiąc miodowy, cały klasyczny zestaw i nasza uwaga padła na hotel „Iks”. Położony w malowniczym zakątku pięknego regionu Polski, zapewniający wszelkie możliwe udogodnienia, a zarazem nie ceniący się jak szwajcarski kurort dla milionerów. A więc postanowione! Nasz ślub odbędzie się w hotelu „Iks” i tam też zacznie się nasz miesiąc miodowy.
Mój narzeczony ogromnie zaangażował się w całą sprawę, wisiał na telefonie z hotelem, by wszystko dogadać i dopiąć na ostatni guzik, a nawet więcej niż jeden raz pojechał do hotelu, by wszystko obejrzeć i dopracować organizacyjnie na miejscu. Zarówno on, jak i personel hotelu zaangażowali się w ten proces tak bardzo, że mój narzeczony z młodą panią manager osobiście przetestowali miękkość i sprężystość kilku hotelowych łóżek i odpowiedni poziom dyskrecji okołohotelowych zakamarków przyrody. To, czego nie wiedzieli, że od początku mój wybór tego hotelu był podyktowany tym, że niższe stanowisko administracyjne pełniła w nim moja dawna szkolna koleżanka i mogłam ufać jej opinii i poleceniu hotelu, w jakim pracowała. Mogłam też zaufać jej relacjom, a nawet nagraniom „wizji lokalnych”, jakie mój narzeczony i pani manager z wielkim zaangażowaniem odbywali w hotelu. Dlatego bardzo dziękuję hotelowi „Iks” za odmienienie mojego życia na lepsze, a mojej koleżance za to, że nie zawiodła.
Nie będę tu wymyślała bzdur typu, że uciekłam sprzed ołtarza w ostatniej chwili, a gościom na ślubie zostawiłam kompromitujące narzeczonego nagrania. Po prostu gdy wyjechał po raz kolejny na „wizje lokalne” do hotelu, wyprowadziłam się z wynajmowanego przez nas dotychczas mieszkania, pozostawiając mu tylko kopertę z kartą pamięci zawierającą kopię hotelowych nagrań. Wykazał się przynajmniej taką resztką klasy, że nie próbował ani razu pisać, dzwonić czy inaczej się ze mną kontaktować i po prostu cicho i grzecznie zniknął z mojego życia.
Dodaj anonimowe wyznanie