#Ret1s

Lato, jest ciepło i jest niedziela. Rodzice postanowili, że na cały dzień pojedziemy nad jezioro – dla mnie bomba. Koc, kanapki, te sprawy.

Niestety, żyjemy w czasach, gdzie dostęp do jakiejś sensownej i niezaludnionej plaży jest utrudniony z powodu prywatyzacji terenów. Wszelkie ładniejsze dzikie plaże otoczone są odgrodzonymi działkami, co oznacza utrudniony dostęp albo w ogóle jego brak. No ale dobra, dopóki znamy jedną taką plażę, do której każdy ma dostęp, jest spoko.

Jest popołudnie, suszę się na kocyku, mama siedzi obok, tata i brat poszli wędkować. Wszystko super pięknie... i wtedy przychodzą oni. Urlopowicze z pobliskiej prywatnej działki, oczywiście z dostępem do własnej plaży i odgrodzonej płotem. Przychodzą dwie panie i jeden pan z pieskiem na smyczy. Po chwili spuszczają psa i pozwalają mu się wypluskać w kąpielisku, sami nie wchodzą do wody. Po jakimś czasie wołają psa i wracają na swoją działeczkę z prywatną plażą...

Wyszło na to, że nie chcieli, żeby pies wykąpał się na plaży, której używali oni, ale mógł się wykąpać na plaży, której używał ktoś inny... Czy to oznacza, że biedniejsi od nich ludzie są dla nich na tym samym poziomie co pies? Wiem, że pewnie nie, może oni nie chcieli w ten sposób nikogo urazić, ale i tak zrobiło mi się przykro.

#Kriu0

Kiedy byłam nastolatką, przez kilka lat mieszkałam z moją ciocią i wujkiem, który był sparaliżowany. Codziennie przez kilka lat ciocia musiała rano przenosić wujka na specjalne krzesło, żeby się wypróżnił. Wtedy zamykałam się w drugim pokoju i czekałam, aż skończą. 
Kiedyś musiałam wyjść szybko z domu i niechcący zobaczyłam, jak ciocia po umyciu wujka wyciera jego tyłek ręcznikiem. Ręcznikiem, który przez kilka lat zawsze wisiał trochę dalej od umywalki. Ręcznikiem, którego używałam do wycierania buzi i rąk, bo byłam pewna, że w tym miejscu wisi ręcznik dla mnie.

Do dzisiaj mam traumę i swój ręcznik chowam skrycie przed wszystkimi, mimo że mieszkam już sama.

#VUOBx

Wróciłam do domu z imprezy, zmęczona, ale wiadomo – umyć się trzeba. Wzięłam piżamkę i poszłam do łazienki. Napuściłam sobie dużo ciepłej wody i weszłam do wanny. Zawsze wyleguję się w wannie, tak było i tym razem i... nagle film mi się urwał (nie od alkoholu, jestem abstynentką). Obudziłam się około 20 minut później. Woda już nie była taka ciepła, a do łazienki dobijał się mój tata, a jako że nie dawałam znaku życia, wezwali już odpowiednie służby. Leżę tak jeszcze trochę, nie mając siły nic powiedzieć ani wstać, a nagle do łazienki wbija kilku mężczyzn z noszami. Wyciągają mnie z wanny (co było chyba najbardziej wstydliwym momentem w moim życiu), ładują na nosze, zakrywają kocem i później ładują do karetki. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, zrobili mi wszystkie potrzebne badania, potem USG, potem tomografię, potem kilka dodatkowych badań, konsultacje z innymi lekarzami, kilka utrat przytomności i już wszyscy lekarze przewijający się przez salę, w której leżałam, byli pewni – guz mózgu.
Niestety nie można usunąć operacyjnie. A nie, jednak można, a jednak nie – i tak w kółko.
Leżę nadal na tej samej sali, w tym samym szpitalu, mając obok siebie swojego chłopaka, który wierzy, że wszystko będzie dobrze, mając wspierającego ojca, rodzeństwo, czekając, aż przygotują mnie na tę operację, która jednak się odbędzie. Teraz dopiero doceniam to, co mam.

#QJ24a

Zawsze wydawało mi się, że praca z dziećmi w wieku przedszkolnym to odpowiedzialne zadanie wychowawcze, jednak widząc zachowanie dwóch przedszkolanek, które wraz z grupą dzieci jechały gdzieś tam – zwątpiłem. Cała grupa (dwie przedszkolanki i około 15 dzieciaków) zdążała na przystanek tramwajowy. Pożądany tramwaj właśnie podjechał na peron, a że dzieliła ich od tramwaju tylko jedna przeszkoda, przejście dla pieszych przez torowisko, to przeszły (raczej przebiegły) z dziećmi przez to przejście na czerwonym świetle, nie zważając na nic. Irytuje to tym bardziej, że kolejny tramwaj byłby za 5 minut, bo ta linia co tyle kursuje. 
Jeżeli tak ma wyglądać wychowanie dzieci w przedszkolu, to ja dziękuję, bo wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie...

#xpLB5

Jak miałem 11 lat, dostałem swój pierwszy komputer. Nie ukrywam, że bardzo mnie ten fakt cieszył, ponieważ w sklepie obok były gazety z grami! Wtedy sprzęt nie był najwyższej jakości, ale gry były dopasowane do tamtejszych komputerów.
Najczęściej grałem w gry, w których mogłem wpisywać swój nick czy imię, a postać z gry mogła ją powiedzieć (nie dosłownie, ponieważ wyświetlała moje imię np. podczas czytania dialogu). Wtedy wpadłem na pomysł, że skoro nie mam dziewczyny, to użyję właśnie gry! Nazywałem się w grze „Moje Kochanie” lub „Słodziaku” i wtedy czas spędzało się lepiej.
Jak to działało? Przykładowo, kiedy wykonywałem jakąś misję, widziałem w napisach, które znajdowały się na dole, takie słowa: „Moje Kochanie, uważaj na nich!”, „Mój bohaterze, musisz ich pokonać!”.
Nie wiem co miałem wtedy w głowie, ale teraz bym tego nie powtórzył nikomu, ponieważ uznałby mnie za skończonego debila (miałem tylko 11 lat, więc nie powinno być to dziwne).

#MCy9C

Marzysz o motocyklu. Nie za duży, nie za mały. Taki w sam raz na wypad za miasto czy też dojazdy do pracy. Udało ci się namówić żonę na klasę 125. Żonie nawet się podoba, dzieciakom tym bardziej. Uczysz się powoli jeździć, poznajesz nowe miejsca, nowych ludzi. 
Wracasz raz z pracy, po chwili budzisz się na ziemi. Nie czujesz nóg, reszta ciała boli jak cholera. Zdejmujesz kask, wypluwasz litr krwi, który uzbierał się w buzi. Krzyczysz. Będziesz słyszeć ten krzyk w głowie przez następne kilka tygodni. Podbiega do ciebie młody chłopak. Mówi coś o wypadku, karetce, ale nie rozumiesz tych słów. W tym momencie nic nie rozumiesz, tylko dalej krzyczysz, do końca sam nie wiesz dlaczego. Po chwili przyjeżdża straż pożarna, unieruchamiają cię, rozcinają nowiuśkie ubrania. Za nimi są już ratownicy. Lądujesz na noszach, wkładają cię do karetki, jedziesz na sygnale. Tracisz przytomność. 
Budzisz się wśród innych ludzi na noszach. Wszyscy stękają z bólu. Widzisz zapłakaną żonę. Nie czujesz nóg. Podchodzi do ciebie lekarz, pyta się, czy wiesz, co się stało. Wypadek. Kierowca samochodu myślał, że o tej godzinie nikt nie będzie jechał tą drogą i przejechał na czerwonym świetle. Efekt? Przerwany rdzeń kręgowy.
Dziękuję wszystkim za wspaniałe życie. Niestety, dla mnie ono się zakończyło.

#NLDYO

Mniej więcej w czasie, kiedy przyszłam na świat, babcia zachorowała po raz pierwszy. Nie była to choroba śmiertelna, ale jedna z takich, które rozwijają się coraz bardziej przez lata, zmieniając chorego w cień dawnego siebie. Od kiedy pamiętam, babcia zawsze była chora. Z opowiadań rodziców wiem, że jej stan zaczął się pogarszać, gdy miałam 3-4 latka. Zawsze pamiętam ją bladą, chudą, z rękami coraz bardziej przypominającymi szpony, prawie przezroczystą. Mijał rok za rokiem. W końcu babcia prawie nie wstawała z łóżka. Choroba przemieniła ją do tego stopnia, że jako 8-latka czasem bałam się jej. Z oczywistych powodów mieszkała z nami, w małym mieszkaniu. Do dzisiaj pamiętam zapach leków w jej pokoju.
O czym więc jest to wyznanie?
Przyszedł czas, że zaczęłam ją nienawidzić. Może nie powinnam tak mówić, ale czas i choroba uczyniły z niej potwora. Stała się zła, złośliwa, zgorzkniała, a z czasem miało być tylko gorzej. Jako 10-latka czułam już tylko niechęć i obojętność. Pomagałam zawsze, ale nie czułam już nic. Zmieniałam pościel, przynosiłam jedzenie, książki. Czasem bywały „lepsze” dni, wtedy zdarzało mi się siedzieć z nią długie godziny, słuchać opowieści i zaśmiewać się do łez, ale była to rzadkość.
Odeszła, kiedy miałam 11 lat. Było mi wstyd, że jedyne co poczułam to ulga. Na pogrzebie po prostu stałam, wiedząc, że powinnam być smutna, ale było mi to obojętne. Obwiniałam się o to przez wiele lat. Rodzice również mieli mi za złe, że „niewystarczająco” kochałam babcię.

Dlaczego o tym piszę? Parę dni temu był pogrzeb wujka, potem stypa. Zjechała się cała rodzina. Ktoś wspomniał babcię i mama nie omieszkała mi dosadnie i przy wszystkich przypomnieć, jaką to byłam złą wnuczką, która nie chciała się opiekować chorą babcią... Potem w domu, z mężem, odbyłam długą rozmowę po paru piwach i pierwszy raz w życiu opowiedziałam komuś całą historię.

Morału z tej historii nie ma. Może tylko jeszcze jeden mały dopisek: kiedy przyjeżdżam z zagranicy, zanoszę babci świeże kwiaty. Nigdy nie widziałam tam innych wiązanek.

#kktrD

Odkąd trafiłam do tworu zwanego gimnazjum, miałam duże problemy z fizyką, a że jakieś ambicje intelektualne miałam, ciężko pracowałam, żeby w końcu dostać upragnioną piątkę. Mimo starań włożonych w naukę tego przedmiotu z niewiadomych przyczyn nigdy nie wybiłam się poza słabą czwórkę – najwyraźniej nie miałam w głowie tego „czegoś”, za to długie godziny spędzone nad zagadnieniami fizyki sprawiły, że bardzo ją polubiłam i zdecydowałam się kontynuować ją w liceum w zakresie rozszerzonym. Niestety, kolejne trzy lata spędzone z fizyką niewiele zmieniły, byłam jedną z najsłabszych osób w grupie, ale nie poddawałam się. Przełomowym momentem był dla mnie styczeń klasy maturalnej, kiedy mój nauczyciel fizyki powiedział, że nie wyobraża sobie, żebym uzyskała dobry wynik na maturze. Zdecydowałam wtedy, że nie mogę pozwolić, aby miał rację i wytężyłam swój umysł jeszcze bardziej, pracowałam jeszcze ciężej, aby mój wynik na świadectwie był jak najwyższy.
Dziś jestem doktorem Wydziału Fizyki prestiżowej uczelni, maturę zdałam na niemal 100%, a mojego nauczyciela często widuję na różnych konferencjach naukowych, kiedy to zwraca się do mnie „pani doktor”, a ja za każdym razem mam w głowie jego słowa.

Żartuję. Miałam 32% i od czasu skończenia liceum pracuję w Anglii. Miał rację.

#9Xdag

Zawsze byłam córeczką tatusia. W wieku 9 lat nadal nie potrafiłam bez niego zasnąć. Co dzień przychodził do mnie, całował w czółko, kładł się obok, podawał mi rękę i dopiero mogłam iść spać.
Z czasem z tatą z dnia na dzień zaczęło robić się gorzej – źle się czuł, zapominał o wielu rzeczach, aż w końcu tracił kontakt z otoczeniem. Tata zawsze był uparty, nie było mowy o żadnym lekarzu, twierdził, że jeśli coś samo przyszło, to samo przejdzie. Mama siłą zawiozła go na pogotowie, a stamtąd szybko przewieźli go do szpitala wojewódzkiego. Następnego dnia było już wiadomo – tata miał groźnego raka mózgu. Miesiące w szpitalu, walka i trud w domu.
A co stało się z córeczką tatusia? Nie zdawałam sobie sprawy, że tata może umrzeć. Nadal go kochałam, ale cholernie się bałam. Patrzyłam, jak  robi się z nim coraz gorzej, chudnie, mizernieje, przestaje chodzić, nie je, nie mówi... Unikałam kontaktu, nie prosiłam go, żeby mnie usypiał, nie chciałam, by mnie przytulał, a nawet nie chciałam z nim rozmawiać, bo bałam się, że mogę się zarazić i też będę tak strasznie wyglądać. Czekałam, aż tata wyzdrowieje.

Dziś mam prawie 16 lat. Tata nie wyzdrowiał nigdy, zmarł. Najbardziej w świecie żałuję, że zmarnowałam ostatnie pół roku, jakie mogłam spędzić z tatą.
Dodaj anonimowe wyznanie