#fl2ye
Nic nie zapowiadało katastrofy, ruch wydawał się być znikomy, aż do momentu zakończenia głównej mszy w kościele obok.
Nagle drzwi się otwarły i do środka niczym rącze gazele wpada tłum uśmiechniętych babć oraz rodzinki z dziećmi. Kolejka przy kasie, jakbyśmy co najmniej za darmo coś dawały. Staram się wszystko ogarnąć, aby wszystko poszło sprawnie i szybko. Zakupy śmigają przy kasie, gdy nagle pada magiczne pytanie: „Czy poda mi pani te pyszne ciasteczka na wagę z ostatniej półki?”. Oczywistym było, że tak, szybkie pochylenie się i słychać głośny okrzyk moich znoszonych jeansów. Po czym wszystkim klientom w kolejce ukazały się moje śliczne gatki w kwiatki.
Nastąpiła cisza jak makiem zasiał, po czym wystartowałam niczym sam Usain Bolt w stronę szatni, w przelocie pytając młodą, czy mają gdzieś igłę i nitkę. Po usłyszeniu krótkiego: „Nie” wiedziałam, że będzie wesoło. Krótkie rozeznanie po szatni i tak oto moim wybawieniem okazał się być zwykły zszywacz biurowy.
Wróciłam więc do kasy i ubawionego tłumu klientów, świecąc na tyłku ślicznym wzorkiem ze zszywek ;-)
Co to za zszywacz że spodnie pozszywał?