#dJmho
W parku blisko nas jest górka, wysoka, na tyle by zimą można była spotkać amatorów nart jak się wspinają i zjeżdżają. My zaś mieliśmy rowery, ambicję i głupią odwagę. Żadnych kasków, ochraniaczy... Założyliśmy się, który z nas pierwszy znajdzie się na dole. Ruszyliśmy. Ja jako ten co nie znosi porażki, nie myślałem o hamulcach, aż do podnóża, gdzie jest mało miejsca, w dodatku o nawierzchni żwirkowej. A tuż za tym żwirkiem knajpa, a dokładniej wejście na jej zaplecze.
I właśnie wtedy, gdy zacząłem hamować, mój rower odmówił zwrotności na żwirku, i jak się nie wryłem w otwarte drzwi, w skrzynki, które stały wtedy w przejściu do kuchni, tak na chwilę omdlałem i otwierając oczy nade mną stało trzech licealistów twierdzących, że ja to dopiero jestem hardcorem, mój kolega mówiący, że mama go zabije i biedna kucharka w fartuchu wzywająca pogotowie. Na szczęście udało mi się wstać i spierdzielić zanim przyjechali.
Bilans strat: złamana ręka, wstrząs mózgu, cała twarz w otwartych skaleczeniach i rower z kołem wygiętym w "L". Naszym rodzicom wmówiliśmy że jechaliśmy po lesie i wpadłem w drzewo, choć po latach się przyznałem i kogo bym nie poznał, to jedna z najważniejszych historii o mnie, którą opowie moja mama :)