#c86Cp

Mieszkam w małej wiosce, na tyle małej, że każdy każdego zna i o wszystkim wie. Była słoneczna niedziela, a w niedzielę jak każdy katolik chodzę do kościoła na mszę. Przed mszą jak zwykle wpadłem na papierosa do mojego przyjaciela, typowego śmieszka, który mieszka bardzo blisko kościoła i przy otwartym oknie słyszy odprawianą mszę, co jest ważne w tej opowieści.
Palimy sobie, gdy nagle mojemu kumplowi się przypomniało, że musi zadzwonić do swojego szefa, niestety zapomniał od dziewczyny telefonu, a twierdził, że sprawa jest szczególnie pilna, więc poprosił mnie o pożyczenie mojego. Oczywiście się zgodziłem. Przeprosił mnie na chwilę i poszedł porozmawiać z szefem, przynajmniej tak myślałem. Przyszedł po chwili, mówiąc, że musi iść do pracy, że szef go wzywa i takie tam. Oddał mi telefon, a ja dopaliłem papierosa i poszedłem do kościoła.
Msza mija szybko, aż do momentu kiedy było podniesienie. Cisza, skupienie, aż tu nagle z mojej kieszeni wydobył się głos Cypisa „Impra jest tu...”. Ja w szoku, babcie zażenowane takim dźwiękiem, młodzi nie powstrzymywali się od śmiechu. Skubany zamiast zadzwonić do szefa, zmienił mi dzwonek i włączył dźwięk. Sam poszedł do domu, żeby przy otwartym oknie słuchać przebiegu mszy i zadzwonić w najbardziej nieoczekiwanym momencie. 
Przez miesiąc było mi głupio pokazywać się w kościele, a na wieś nie chodzę do tej pory.
ArabellaStrange Odpowiedz

Wpadłem do mojego przyjaciela śmieszka, pożyczyłem mu telefon i spuściłem go z oczu. Co mogło pójść nie tak? ;)

karolyfel Odpowiedz

To zmyślone "wyznanie" było tu już jakiś czas temu.
Ile razy można wrzucać tutaj te same bzdury?...

Dodaj anonimowe wyznanie