Miałam może z 7 albo 8 lat, gdy złamałam rękę. Wszystko zaczęło się od kłótni z koleżanką o zabawki. Nie wiedzieć czemu zgarnęłam je wszystkie i postanowiłam wrócić z podwórka do domu. Pech chciał, że przez naręcze zabawek nie zauważyłam nierówności na chodniku i bęc! Pierwsze reakcja, to czy zabawki są całe, a dopiero później przerażenie, bo krew się leje z kolana i zaczyna boleć. Jakieś dziewczyny podniosły mnie i zaprowadziły do domu. Babcia z przerażeniem patrzy, co to się dziecku stało. Zapłakane, kolano krwawi, ja plotłam trzy po trzy, a gdy się okazało, że ręki nie mogę wyprostować, to był koniec świata. Zadzwonili po mamę, która była gdzieś niedaleko i z mamą pojechałam na pogotowie. Pech chciał, że akurat przyjmowali ludzi po wypadku samochodowym. Do tej pory pamiętam, jak ujrzałam przez zieloną zasłonkę dość mocno zakrwawioną nogę. Mimo to bardziej bałam się o to, co zrobią z moją ręką.
Tutaj zaczyna się najlepsze. Lekarz bada rękę, wywija mi nią na prawo i lewo, a że bolało, to zaczęłam krzyczeć. Żeby to był normalny krzyk, że boli, ale nie! Jak zaczęłam tam przeklinać na tego lekarza, wyklinałam od najgorszych. Warto zaznaczyć, że byłam spokojnym dzieckiem i nie sprawiałam problemów wychowawczych. Do tej pory nie wiem, skąd znałam takie przekleństwa i dziwię się, że mama stanęła po mojej stronie. Lekarz powiedział, że mam się uspokoić, bo mają tutaj poważniejsze przypadki, ale dobrze, żebym poszła na prześwietlenie. I co się okazało? Że gdyby on jeszcze tak ze dwa razy powywijał tak moją ręką, to mogłoby dojść do złamania otwartego.
Moi rodzice jak to wspominają, to nie dziwią się mojemu wypadkowi i złamaniu ręki, tylko skąd ja miałam taki duży zasób słów niecenzuralnych.
Dodaj anonimowe wyznanie
Dzieciom wystarczy, że raz usłyszą słowa, których nie należy powtarzać, bo takie są dla nich oczywiście najbardziej atrakcyjne. ;)