Pamiętacie jeszcze tę subkulturę EMO? Siedziałem w tym przez parę lat, bo odpowiadała mi taka smutno-mroczna maska. Zawsze miałem ciężki humor, lubiłem duże ilości ironii i sarkazmu i bycie takim mrocznym wyrzutkiem nawet mi pasowało. Wykolegowałem się z tego, bo moi znajomi tak bardzo łykali całą tę „kulturę”, że naprawdę się cięli po nadgarstkach, ale wiecie, nie tak, żeby sobie zrobić krzywdę, tylko tak, żeby mieć rany, blizny i żeby płakać, użalać się nad swoim życiem itd. Naprawdę, to była taka chora jazda z rodzaju „tnę się, bo nikt mnie nie rozumie, nikt mnie nie rozumie, bo się tnę”. I to były dzieciaki z willowych dzielnic. Serio, po jakimś czasie stwierdziłem, że większy szacunek należy się ziomeczkom, którzy z całej siły wychodzą z menelskiej patologii swoich dzielnic. Może czasem są Sebiksami itd., ale nie użalają się nad sobą i robią swoje, chociaż często startowali gorzej niż od zera.
Dodaj anonimowe wyznanie