#Awxdm

Wsiadłam sobie do samolotu, zajęłam miejsce przy oknie, czekałam na odlot. Przypomniało mi się, aby włączyć tryb samolotowy w telefonie. Ale pojawił się problem — nie wiem, gdzie jest telefon! Najpierw rzecz jasna sprawdziłam w torebce. Następnie
sprawdziłam siedzenie, kieszenie w spodniach, wszędzie jednak pusto. Ogarnęła mnie panika. Poprosiłam kobietę siedzącą obok, aby użyczyła mi swojego telefonu i poświeciła na podłogę. Śpieszyłam się, bo pomyślałam, że jak samolot się zacznie wzbijać tak „pod kątem”, to ten telefon przeleci podłogą na szary koniec samolotu i już go nigdy nie zobaczę. Pani poświeciła mi telefonem, pan z trzeciego siedzenia też się zaangażował w poszukiwania.
W miejscu, gdzie stykała się podłoga i ściana, była taka szczelina — pomyślałam sobie, że to tam musiałam upuścić ten zasrany telefon. Zaczęłam mieć wizje, że on gdzieś cicho wpadnie między jakieś kable, nastąpi awaria podczas przelotu nad oceanem i taki będzie finał.
Już miałam zrozpaczona prosić o pomoc stewardessy, kiedy przypomniało mi się, że moja koszula ma taką małą kieszonkę, dosłownie na cycku i że akurat idealnie mieści się w niej mój telefon. OK, jeden problem rozwiązany... ale jak tu teraz nie wyjść na idiotkę? Wykonałam jakiś dziwny (i równie bolesny) manewr, jakbym się schylała i sięgała daleko za siebie, aby zakryć ruch ręki, którą wyjmowałam telefon z kieszonki, kładłam go na podłodze i przysunęłam bliżej pani i pana obok. Gdy go podniosłam, powiedziałam tylko z ulgą: „Ojej, znalazłam!”.

Bez morału, po prostu był to jeden z momentów mojego życia, gdy poczułam, jak silna może być głupota.
Dodaj anonimowe wyznanie