#46UCk

Czasami rodzice bardzo naciskają na dzieci, żeby przynosiły ze szkoły dobre oceny. Moim zdaniem to błąd.

Mój syn chodzi do technikum i ma sporo nauki, plus przedmioty zawodowe. A ja nie cisnę. Sam uznał, że najważniejsze są przedmioty zawodowe (informatyka i pokrewne), matematyka i język obcy. Na tym się skupia. Resztę oby zdał.
Dlaczego mam takie podejście? Sama w liceum sporo wagarowałam, miałam kiepskie oceny, nauczyciele nie wróżyli mi nic dobrego. Ale maturę zdałam. A na uczelni nikogo nie obchodzą oceny, tylko matura. Jestem po studiach, mam pracę biurową w administracji publicznej, pensję na czas, wczasy pod gruszą, urlop kiedy to mi pasuje, trzynastą pensję, dodatki świąteczne, premie kwartalne. Siedzę w pokoju z dziewczyną, która dużo się uczyła i miała same piątki. Jak się zejdzie coś o szkole i ona mówi, że rodzice teraz nie gonią dzieci do nauki (a powinni jej zdaniem), to jej przypominam, że miałam dwóje i wagarowałam, a siedzimy razem w pokoju. Bardzo się lubimy, po prostu w tej sprawie mamy inne zdanie. Moja kierowniczka też wie, jaką byłam uczennicą. Ma to gdzieś. Liczy się, że dobrze wykonuję swoją pracę i nie zawalam terminów.

Warto pamiętać, że szkoła to tylko kilka lat, a potem jest cała reszta życia. Powtarzam to swojemu synowi. I dużo ważniejszy w tym życiu jest stan naszej psychiki. Oceny to tylko oceny. Niech skupia się na tym, z czego zdaje maturę. Bo przecież o maturę tu chodzi. I żeby mieć zdrowe podejście do nauki.
Megg16 Odpowiedz

Ale Ty wiesz że dzieci są różne? Twój syn bez ciśnięcia uznał że ważne są przedmioty zawodowe. A inne dziecko uzna, że w ogóle szkoła nie jest ważna i nie skończy podstawówki. Jasne, każde z nas chciałoby mieć dziecko jak to pierwsze - które samo z siebie od razu wie co jest dla niego dobre, co jest ważne itd itd. Samo z siebie pomoże w obowiązkach domowych, samo z siebie wyjdzie na ludzi. No i jednym się takie dziecko trafi, a innym nie i trzeba je cisnąć. Nawet ja, nie mając dzieci i ich nie planując, to wiem.
Tak mi się życie potoczyło, że musiałam się szybko usamodzielnić, rodzicielski bat szybko przestał nade mną wisieć i nie było nikogo kto pokierowałby mną, ale miałam potrzebę skończenia szkoły. Jednak w tym samym czasie w podobnej sytuacji życiowej znalazła się moja dobra koleżanka i u niej potrzeba skończenia szkoły dla siebie samej nie wystąpiła. Nie skończyła szkoły, kilka kolejnych lat nie rokowała najlepiej, dziś nie mam z nią kontaktu więc nie wiem czy wyszła na ludzi. Wychowanie raczej należy dostosować do dziecka a nie do zasady "oceny to tylko oceny".

ohlala

Autorka nie napisała, że należy dziecku pozwolić na olewanie szkoły, tylko nie należy go cisnąć o jak najlepsze oceny.

Dragomir

Ale gdyby to dziecko w swojej głupiej wszechwiedzącej mądrości (póki mama utrzymuje) uznało, że w ogóle ma gdzieś szkołę i nie będzie jej kończyło to też go nie trzeba cisnąć, czy jednak wtedy się powinno żeby nie zostało ostatnim matołem? Znaczy i tak by było matołem jakby miało tak wylane, ale chociaż żeby tę szkołę jakąś pchnęło. Tak więc czepiasz się @lala dla zasady chyba.

Zdolneglupiedziecko Odpowiedz

Ja byłam poza systemem. Chodziłam do szkoły na 51% obecności, żeby zdać. Z chyba wszystkiego miałam dwóje, ledwo mnie polonistka do matury dopuściła. Miałam somatyczne objawy przy chodzeniu do szkoły. Rzygać mi się chciało tymi podłymi nauczycielami, uczniami i dennym nauczaniem. Miałam potworne poczucie marnowania czasu. Trzeba wstać, zebrać się i dojechać, a później spędzić w tej szkole 7-8h i do domu. A w domu to samo bym zrobiła w godzinę sama. I robiłam. Miałam korki z angielskiego. Uwielbiałam matematykę i fizykę, uwielbiałam naukę, ale w moim tempie. Nie szkolnym, potwornie wolnym, aż wyniszczającym.

Ostatnio odwiedziłam to liceum, bo słyszałam, że jedyna dobra dusza tam, matematyczka, została dyrektorką. Mówili, że ze mnie to może być tylko narkomanka (??). A co bylo? Matura niemal z wszystkiego 95-100%. 2 lata przerwy po liceum, aby zaleczyć traumy tam doznane. Później studia, po pierwszym roku tok indywidualny. Mam 26 lat, mimo przerwy dwuletniej robię doktorat. Niestety zaocznie bo jestem kierownikiem regionalnym działu sprzedaży w korpo z S&P 500. Zarabiam więcej niż kilku nauczycieli razem zebranych, mam mieszkanie, kota, chłopa budowlańca na ktorego też masa osób pluje i tłumaczy, że jak robol to to i to.

I do tej pory idę i robię po swojemu, lubię to co lubię i żaden człowiek mi nie jest w stanie wmówić że tylko jedna droga, jeden styl życia i postępowania jest dobry. Prawda jest taka że byłam dzieckiem niezwykle uzdolnionym ale w Polsce za to można dostać jedynie karę, na pewno nie szansę na coś więcej.

Megg16

Jak czytam, że dla kogoś szkoła była taką potworną stratą czasu, to nasuwa mi się pytanie, co tak wysoce ambitnego robił ten ktoś w czasie, w którym zawalał tę szkołę. Albo co mógłby robić. Jeśli to wymyślanie leku na raka to ok, zwracam honor. Ale oboje wiemy, że to nie to. Śmieszą mnie kilkunastoletnie dzieci negujące sens chodzenia do szkoły. Ale dorosły który podtrzymuje to zdanie to już w ogóle żenada.
Okej, też zarabiam dzisiaj więcej niż moi nauczyciele (Ci którzy nadal uczą) ale nie sprawia to że czuję pogardę do ich zawodu, do szkoły ogółem czy w ogóle do kogokolwiek kto z jakiegoś powodu zarabia mniej (o ile przy tym nie jęczy że mu mało a równocześnie omija wszelkie okazję do zmiany pracy na lepiej płatną).

Postac

Ja nadal szkoły nie lubię i uważam, że jest stratą czasu. Po 30 uczniów w klasie, samo ogarnianie dzieci zajmowało ponad połowę lekcji. Organizacja koszmarna. Jak chodziłam do gimnazjum nie było mnie 8,5 godziny w domu, dzień w dzień, bo dojazdy - a później miałam czas na odrabianie lekcji. A gdzie czas na hobby, odpoczynek? W klasie kolegów i koleżanek nie miałam, więc nawet towarzysko dla mnie było słabo. Nienawidziłam szkoły. Liceum już lepiej, jak się przeprowadziłam i zaczęłam wagarować, omijając przedmioty, z którymi nauczyciele sobie nie radzili. Co robiłam? Odpoczywałam. Czytałam książki. Czasem się uczyłam.
Uważam, że szkoła jest potrzebna, ale przydałaby się jej duża reforma.

Hvafaen

Opinie będą różne, bo klasy, szkoły, nauczyciele i dzieci są różne. Ktoś może chodzić do tej samej klasy i mieć skrajne różne doświadczenia, bo ma inne predyspozycje, bo nauczycielka do niego nie przemawia itd. Ja kochałam szkołe ze względu na życie socjalne, później ze względu na ulubione przedmioty, matematyk był moim zdaniem do bani, a inni uważali, że dobrze tłumaczy. Zawsze będzie różnie.
Zwłaszcza, że szkoły w Polsce potrafią być dnem dna.

Megg16

Ale ja nie jestem absolutnie z tych, dla których szkoła była jakąś sielanką i siódmym niebem za którym teraz usycham z tęsknoty. Było... znośnie. Ani super, ani tragicznie. Wiedzy wyniesionej z lekcji nie uważam za zbytnio przydatnej w dorosłym życiu. Ale jeśli szczerze się przyznać, to zdarzało mi się iść na wagary i zwyczajnie marnowałam ten czas. Nie był on wcale wykorzystywany produktywniej, niż w szkolnej ławce która nawet jeśli nie uczy jak się rozliczać z podatku czy coś takiego, to jednak uczy nas życia w społeczeństwie. Uważam że gdyby szkołę zlikwidować a dzieciakom i młodzieży dać wolną rękę w kwestii tego co mieliby robić z zyskanym w ten sposób czasem, to efektem byłaby kompletna degradacja młodzieży i wzrost patologii wśród niepełnoletnich, bo z braku zajęcia i nadmiaru wolnego czasu mało komu w wieku nastu lat nie przychodzą do głowy głupie pomysły.

Zdolneglupiedziecko

Ok, Megg - ja byłam dręczona przez nauczycieli za swoją inność i nie wymyśliłam sobie tego, bo potwierdziła to sama dyrektorka w rozmowie ze mną. W domu przerabiałam o wiele więcej materiału niż był obowiązkowy w szkole, a resztę czasu spałam, grałam, albo spędzałam z chłopakiem. Moje wyznanie dotyczyło tego, że skoro wystarczyło mi przeczytać formuły fizyczne w książce i od razu lecieć w zadania maturalne, co moim rówieśnikom zajmowało kilka tygodni przerabiania tematu, to może jednak zamiast dręczenia przez nauczycieli przydałoby się mnie nie wiem - popchnąć w tę stronę? Może wtedy bym nie spała tylko uczyła się materiału ze studiów albo na olimpiady? Nie czuję pogardy do tego zawodu bo chociażby moja matka jest nauczycielką, ale trafiłam na wiele kwaśnych jabłek w tym temacie. W moim przypadku każda minuta poza szkołą była wykorzystywana lepiej niż w niej, nawet jeśli leżałam i patrzyłam w sufit.

Przy okazji, zgadzam się z Twoją opinią na temat tego, jak takie podejście rozwaliłoby młodzież, ale ja nie mówię, że szkoła powinna byc dobrowolna, tylko, że powinny istnieć opcje dla dzieci jak ja.

Palalala Odpowiedz

Założyłam konto żeby to skomentować xd
To ze ty i koleżanka jesteście na tym samym stanowisku to nie znaczy ze mądrością od niej nie odbiegasz :) chciałabym jeszcze dodać ze praca w budżetówce to jest naprawdę najgorsze co może być ( wiem z doświadczenia pracowałam w dwóch takich miejcach- dla ciebie pewnie byłoby to spełnienie marzeń - dla mnie nie za specjalnie ) każdy kto pracował w budżetówce wie jak marnie się tam zarabia wiec tak koleżanko droga mogłaś się uczyć i osiągnąć coś lepszego niż tego typu praca :)

worm

@palalala Ona siedzi z uczennicą piątkową w pokoju - jak rozumiem, tamta koleżanka, piątkowa uczennica nic nie osiągnęła i powinna na 6-tkach jechać czy jak?

Palalala

Worm tylko dla tej piątkowej to niekoniecznie musi być spełnienie marzeń xd a ta 2 budżetówkę opisuje jakby to było nie nieświadomo co

MaryL

@worm, autorka twierdzi, że nie warto się uczyć na 5-tki w szkole, bo ona bez tego jest w stanie osiągnąć tak samo dużo, jak piątkowa uczennica. Palala twierdzi, że to co obie robią, to wcale nie jest sukces. Oraz, że to, że piątkowa uczennica wybrała taką pracę, to nie dowodzi, że mają takie same horyzonty. Bo jedna mogła wybrać pracę ze swojej górnej granicy możliwości, a druga z dolnej.

Gosik Odpowiedz

Ludzie są różni. Nieliczni są w stanie wagarować i dobrze zdać maturę. Reszta musi się uczyć, żeby coś ogarnąć. Zresztą, z całym szacunkiem, brzmi jak praca w budżetówce albo jakaś księgowość. Może i spoko, mogło być gorzej, ale generalnie rzecz biorąc szału nie ma. Taki pewny zarobek dają dobre studia inżynierskie.

MaryL

Dla mnie brzmi jak typowy pracownik niskiego szczebla w budżetówce, beneficjent wszystkich rządowych programów i uważający to za swój osobisty sukces.

worm

@MaryL - czyli wychodzi na to, że nie ma znaczenia czy masz 5-tki czy 2-jki bo "na koniec dnia" i tak i tak masz szansę być jako osoba pracująca w budżetówce na niskim szczeblu - co tylko potwierdza słowa autorki wyznania.

MaryL

@worm, nie do końca rozumiem co to ma wspólnego z tym co napisałam... wyjaśnisz?

worm

@MAryL - niezależnie od zdobytych ocen, można wykonywać najróżniejsze prace/zawody świata i np. zostać urzędnikiem. Zarówno ta uczennica 2-jkowa jak i 5-tkowa. Odwróćmy sytuację i zadajmy pytanie - czemu uczennica 5-tkowa siedzi w jednym pokoju z uczennicą 2-jkową? Czyż ta 5-tkowa nie powinna być na szczycie, a co najmniej kierownikiem jakimś w urzędzie? A podczas ewentualnego awansu na stanowisko kierownicze nikt nie będzie patrzył jaką ocenę miała dana osoba na koniec roku w liceum tylko na osiągnięcia zawodowe i kursy etc.

MaryL

@worm, no dobrze, ale co to ma wspólnego z moim komentarzem?

Postac Odpowiedz

Ja się ciągle uczyłam dobrze. Poniżej średniej 4,5 nie zeszłam, nawet na studiach. I co? I nic. Uważam, że niepotrzebnie się spinałam o oceny z jakiejś muzyki czy wiedzy o kulturze. Do niczego mi niepotrzebne, a stres wtedy był. Może na studiach było warto, bo miałam stypendium - ale wcześniej w ogóle. Tylko rodzice mieli wieczne pretensje. Ale mama zawsze była niezadowolona, co zrozumiałam za późno.

Hvafaen Odpowiedz

Też miałam 3-4 w podstawówce. W gimnazjum trochę lepiej. A później wybiłam się i w liceum 5 to już była zła ocena, bo wreszcie ułożyłam plan jak osiągnąć to co chciałam. Nie ma sensu takiego planu układać w podstawówce i gimnazjum. Wystarczy się uczyć dla siebie by w liceum nie było za ciężko.

Hvafaen

I lepiej wybierać to co się lubi i w czym jest się dobrym. Widziałam wiele ludzi z biologią i chemią 2 mimo, że są humanistami, a to dlatego, że chcieli być lekarzami.

Dragomir

To nie miałaś samych szóstek od przedszkola już? Słabo trochę, myślałem że stać cię na więcej ale jak widać przeceniłem twoje możliwości.

imtoooldforthisshirt

U mnie w liceum moglabys sie traumy z takim podejsciem nabawic, bo mialem nauczycieli, ktorzy wiecej niz 5 nie stawiali.

Hvafaen

W polskim liceum dostosowałabym się do nauki pod mature. W Norwegii ma się 3 egzaminy- norweski pisany i jeden ustny i jeden pisany, ktory zostaje wybrany losowo przez komputer (czyli tydzien przed egzaminem nie wiesz z czego masz egzamin) i średnia ocen się liczy na studia. Czyli oceny z egzaminów wchodzą w skład średniej ocen, mnoży się przez 10 i masz ilość punktów. Dlatego musiałam mieć z prawie wszystkiego 6.
W Polsce z tego co wiem tylko matura się liczy na studia, więc wtedy uczyłabym się na mature.

Dodaj anonimowe wyznanie